Podszedł do biurka swojego ojca i położył na nim kartkę.
– Co to jest? – zapytał i zaciekawiony podniósł papier. Po chwili zapoznawania się z jego treścią, spojrzał na niego zdziwiony. – Wypowiedzenie?
Wzruszył ramionami.
– Sam wiesz, że tak się nie da pracować.
Próbował pogodzić się ze starszym bratem. Nie pomógł jednak fakt, że Diego naprawdę kochał Violettę. Minęło więc pół roku, a oni nadal ze sobą nie gadali. Atmosfera w pracy była nie do zniesienia, a rodzinne obiadki? Brunet przyjeżdżał na nie w co drugą niedzielę – wtedy kiedy nie było na nich młodszego brata z narzeczoną.
Cała trójka wiedziała, że problem zostanie rozwiązany, gdy jeden z synów zrezygnuje z pracy. Szatyn wiedział, ile ta firma znaczy dla jego brata, dlatego ustąpił.
– Leon, chcesz wziąć ślub, założyć rodzinę. Myślisz, że bezrobocie ci w tym pomoże.
– Nie będę bezrobotny – oznajmił, a widząc, że zainteresował ojca, kontynuował: – Pewnie wiesz, że Federico ma siłownię. Zostaliśmy wspólnikami.
– No to gratuluję, może utrzymacie się, jeśli zrezygnujecie ze ślubu, dzieci i większego mieszkania.
Westchnął głośno. Powinno się mieć szacunek do każdego zawodu – starszy Verdas zdecydowanie go nie miał. Już, kiedy parę lat temu, Włoch wpadł na pomysł otworzenia siłowni, jego ojciec zapewniał go, że szybko zbankrutuje.
To, że się teraz bulwersował było więc do przewidzenia.
– Z siłownią tutaj może i tak. Ale jesteśmy w trakcie tworzenia większej. Jest tylko jedno ale.
– Tak? – Spojrzał na niego z zainteresowaniem. Zapewne od początku rozmowy czekał właśnie na to ale.
– Będzie w Londynie.
Nastrój w firmie to jedno. Odejściem nie załatwiłby jednak problemów w rodzinie. Owszem, chciał założyć własną. Nie miał zamiaru jednak wychowywać swoich dzieci w takiej atmosferze.
Wolał wyjechać i nie urywać całkiem kontaktu, ale trzymać ich z dala od wszystkich konfliktów wywołanych jego zaręczynami.
– Jeśli oczekujesz, że to ja powiem o wszystkim matce, to nie masz po co tu przychodzić.
Tak, właśnie tego oczekiwał. Wiedział, że jego matka jest gotowa zamknąć ich dwójkę w swojej piwnicy, tylko po to, żeby zatrzymać ich w kraju. Wciął łudziła się, że niedługo bracia się pogodzą i znowu będą wspierającym siebie nawzajem rodzeństwem.
Młodszy Verdas stracił na to nadzieję po miesiącu.
Kiwnął głową.
– Powiedz matce, że będziemy dzisiaj na kolacji – poprosił i po chwili namysłu, dodał: – I zabierz jej klucze od piwnicy i strychu.
Kiedy wszedł do sypialni, poza swoją żoną zastał w niej cztery kobiety – pięć, jeśli zaliczać jego świeżo urodzoną córkę. Marzenie każdego faceta – gdyby nie to, że jedna z kobiet to jego matka, a dwie pozostałe to jego przyjaciółki. No i żadna się nim nie zainteresowała, bo w centrum uwagi była akurat śpiąca w swoim kojcu Alison.
Tak, dziewczynka dostała imię po siostrze szatynki. Lista była długa, ale to było jedyne, na jakie zgodziły się obie strony.
W takich chwilach, Leon żałował, że wyjechał do Londynu. Gdyby byli na miejscu, musiałby siedzieć z nimi kilka godzin i mógłby wywalić ich z domu. Tymczasem czekają go dwa długie tygodnie w ich towarzystwie.
Naprawdę kochał wszystkie kobiety znajdujące się w pomieszczeniu, ale tak się składa, że jego żona i córka ostatnie kilka dni spędziły w szpitalu i chciałby móc się nimi nacieszyć w samotności.
– Jest dwudziesta czwarta – odezwał się. – Dajcie spać mnie i mojej córce.
One jednak nie zwróciły na niego większej uwagi.
– Leon, jak się czujesz z tym, że wylądowałeś z trzema dziewczynami? – zapytała Francesca, uśmiechając się szeroko.
– Leon? – zapytała, kiedy leżeli razem na kanapie i oglądali kiepski film.
– Hm?
– Myślałeś o tym, co będzie jeśli nie uda mi się zajść w ciąże?
Spojrzał na nią zdziwiony.
Próbował dotrzymać obietnicy, ale z czasem okazało się, że jest to trudniejsze niż za pierwszym razem. Starali się już prawie dwa lata i póki, co nic z tego nie wychodziło.
Szatyn zaczynał się już godzić na głupie pomysły swojej żony. Przykładem było to, że przed każdym stosunkiem nie marudził, tylko razem z nią „relaksował się”. Polegało to na tym, że siedzieli i rozmawiali o jednorożcach, wdychając kadzidełka.
Czy narzekał? Nie. Czy tego pragnął? Owszem. Ale wiedział, że jego komentarze tylko pogorszyłyby sprawę.
– Nie, ponieważ się uda.
Do tej pory pamiętał wszystkie wykłady. Po trzech latach znał już dobre i złe odpowiedzi. Zła byłaby każda inna niż ta, która padła.
– Ale… gdyby się nie udało, co byś zrobił?
Wzruszył ramionami. Naprawdę nigdy się nad tym nie zastanawiał.
– Kupiłbym ci szczeniaczka.
Podniosła brew.
– Mógłby mieć własny pokój i moglibyśmy wozić go w wózku.
Westchnęła głośno i pokręciła głową.
– Rozmawiałam ostatnio z Francescą.
Wiedział, że to nie wróży nic dobrego. Kiedy ostatnim razem to słyszał, musiał kłócić się z szatynką o to, czy powinni wstawić do salonu fioletową kanapę. Według obu kobiet sprawiałby, że ich mieszkanie stałoby się bardziej przytulne. Jednak to nie one miałyby na niej spać średnio raz w miesiącu, a Verdas nie miał zamiaru śnić o kucykach.
Kochał Francescę, ale właśnie w takich momentach cieszył się z tego, że została w Buenos Aires.
– Może… powinniśmy pomyśleć o adopcji?
Zastygł. Nigdy nie przyszedł mu do głowy taki pomysł. Był pewien, że w końcu uda im się mieć własne dzieci.
Spojrzał na godzinę – dwudziesta trzecia. Zdecydowanie za późno na tak poważną rozmowę.
– Porozmawiajmy o tym jutro, okej?
– Na Caro już za późno, ale z Alison mam zamiar zrobić chłopczycę, więc nie najgorzej – oznajmił.
– Chłopczyca będzie miała problem ze znalezieniem sobie męża – skomentowała jego matka.
– To dobrze – odpowiedział. – Bo tak się składa, że przez najbliższe pięćdziesiąt lat będę jedynym mężczyzną w ich życiu.
Violetta spojrzała na niego i zaśmiała się, po czym pokręciła głową.
– Zniszczysz im życie. Będą stare i samotne.
– Kupię im po szczeniaczku – oznajmił poważnym tonem.
Po wyjściu trzech niepotrzebnych kobiet, podszedł do szatynki, która cały czas obserwowała córkę i położył dłonie na jej biodrach. Pocałował ją w szyję, ale ona się odsunęła.
– Sześć tygodni – przypomniała.
Prychnął.
– To bzdura – stwierdził. – Twoja ginekolog po prostu ci zazdrości, bo sama jest samotną panną z kotami i próbuje wykorzystać swój zawód do odebrania przyjemności innym kobietą.
Zaśmiała się, po czym cmoknęła go w usta.
Nagle usłyszeli krzyk, a po chwili również płacz Alison.
Westchnął głośno.
– Zaklepuję starszą – oznajmił i wyszedł z pokoju, zanim ta zdążyła zaprzeczyć.
Podczas pobytu szatynki w szpitalu, Verdas został w domu sam z Caroline. Nie dało się ukryć, że bardzo się z tego cieszył, bo dzięki temu w końcu, po dwóch latach, zdołał przekonać do siebie blondynkę i zdobyć jej zaufanie. Wiedział, że teraz będzie już tylko lepiej.
Podszedł do niej od tyłu i oparł podbródek na jej ramieniu.
– Spójrz na tę dziewczynkę. – Wskazała ruchem głowy na małą blondynkę.
Dziewczynka miała na sobie różową koszulkę i krótkie spodenki. Bujała się na starej, zardzewiałej huśtawce z dala od reszty dzieci.
Przeniósł z niej wzrok na swoją żonę i odkrył, że uważnie się jej przygląda.
– To Caroline – odezwała się pracownica domu dziecka, która musiała przed chwilą przyjść, bo żadne z nich wcześniej jej nie zauważyło.
Od razu zwróciła na siebie uwagę szatynki.
– Ile ma lat?
– Siedem – odpowiedziała lekko się uśmiechając. – Trafiła do nas niedawno. Ojciec zabił matkę na jej oczach. Straszna trauma. Trudno będzie jej znaleźć nową rodzinę. Wizyty u psychologa, koszmary, brak zaufania, to wszystko problem.
Violetta otworzyła szeroko oczy i jeszcze raz omiotła wzrokiem siedmiolatkę. Verdas uważnie ją obserwował i nie umknęło mu, że zaszkliły się jej oczy.
– Ale z moich informacji wynika, że chcielibyście syna, prawda?
Niepewnie kiwnął głową, po czym złapał żonę za rękę i poszli za kobietą. Zauważył jednak, że szatynka co chwile się odwracała w stronę samotnej dziewczynki.
Wszedł do pokoju i od razu usiadł na jej łóżku, po czym ja przytulił.
Robiła postępy. Z czasem przestała być już tak zamknięta w sobie i zaczynała ufać ludziom. Ale o braku koszmarów, póki co mogli tylko pomarzyć.
Siedział z nią przez kilka minut i głaskał ją po włosach.
– Siedzi w więzieniu, nie przyjdzie po ciebie – zapewnił ją, mając na myśli jej ojca.
Pokręciła głową i spojrzała na niego.
– Nie śnił mi się on.
Zmarszczył brwi. Zawsze to on był głównym bohaterem jej koszmarów.
– Leon, teraz, skoro macie już swoje dziecko, oddacie mnie z powrotem?
Spojrzał w jej błękitne oczy i zdał sobie z tego, że mówi na serio.
– Jasne, że nie – obiecał i ponownie ją przytulił. – Może teraz ci się tak nie wydaje, bo musimy poświęcić Alison dużo uwagi, ale obie jesteście dla nas tak samo ważne. A siostra w przyszłości ci się przyda. Mówię z doświadczenia.
– Nie lubi mnie – oznajmił prosto z mostu.
Dziewczynka mieszkała z nimi dopiero miesiąc, ale nie umknęło mu, jak się w stosunku do niego zachowuje. Nigdy sama się do niego nie odzywa – wyjątkiem są tylko krótkie odpowiedzi na jego pytania.
Ponad to blondynka unika zostania z nim sam na sam jak ognia. Ostatnio Violetta musiała zabrać ją ze sobą na zakupy, bo bała się zostać z nim w domu.
No i z każdym problemem przychodzi do jego małżonki. Nawet wtedy, kiedy tylko Verdas może jej pomóc. Wtedy szatynka pełni funkcję ich pośrednika.
Nie miał pojęcia, jak się w stosunku do niej zachowywać.
– To nie jest tak, że cię nie lubi – oznajmiła kobieta, wchodząc do jadalni. Położyła naczynie z jedzeniem na stole i poprawiła go: – Ona ma po prostu problem w zaufaniu facetom.
– Co, przez jej doświadczenia, jest w pełni zrozumiałe – skomentował jego ojciec.
Właśnie siedzieli na obiedzie przygotowanym tylko po to, żeby jego rodzice mogli poznać Caroline. Szatyn jednak nie liczył na zbyt wiele. Dziewczynka miała problem z zaufaniem każdemu, kto nie nazywa się Violetta Verdas.
– Ostatnio wygłupialiśmy się i złapałem za nadgarstek Violettę, kiedy chciała odejść. W salonie pojawiła się Caroline i zaczęła płakać i krzyczeć, że nie mam robić jej krzywdy.
Wiedział, że blondynka miała problemy i potrzebowała wiele czasu, ale właśnie przez takie sytuacje, czuł się jak tyran we własnym domu. Chciał ją pokochać, ale ona nie dawała mu na to szansy.
Jego matka spojrzała na niego zdumiona.
– Biedna dziewczynka.
Po chwili wszystko było już na stole, a Violetta zawołała blondynkę. Zanim jednak ta zdążyła do nich zejść, pani Verdas spytała:
– Mówi do was mamo i tato?
Szatynka od razu pokręciła głową.
– Nie, nazywa nas po imieniu.
Mężczyzna prychnął.
– Ciebie nazywa po imieniu. Ze mną nie gada.
Westchnęła i pokręciła głową, kiedy Caroline pojawiła się w jadalni. Violetta przedstawiła ich sobie.
– Ale z ciebie śliczna dziewczynka – skomentowała jego matka.
Jego ojciec wyciągnął do niej rękę, którą z początku niepewnie uścisnęła, ale już po chwili obdarowała go szczerym uśmiechem.
Problem w zaufaniu mężczyźnie, tak?
Kiedy już zajęła miejsce – oczywiście obok Violetty – matka Verdasa ponownie się odezwała.
– Proponowałam Diego, żeby przyjechał z nami, ale odmówił. Tydzień w Londynie dobrze by mu zrobił, ostatnio tylko pracuje.
A szkoda, pomyślał. Może, gdyby Caro zobaczyła Diego, przekonałaby się do mnie.
Tak, konflikt nadal trwał i z każdym dniem wszyscy – nawet matka braci – tracili nadzieję na to, że kiedykolwiek się pogodzą.
– Niech żałuje – skomentował jego ojciec. – Bo znajomość z taką młodą damą, to powód do chwalenia się.
Znowu uśmiech.
Ile razy uśmiechnęła się do Leona? Raz – jak wychodził i zostawił ją w domu samą z Violettą.
Kiwnęła głową i wtuliła się w jego tors.
– Kocham cię, tato – oznajmiła.
Zastygł i przez chwilę wpatrywał się w nią z szeroko otwartymi oczami. Nigdy nie usłyszał od niej tych trzech słów. Nawet Violetty nigdy nie nazwała mamą i nie wyznała jej miłości.
Po chwili otrząsnął się i pocałował ją w czubek głowy.
– Ja ciebie też.
Obudził ich dzwonek do drzwi. Spojrzeli na siebie i powiedzieli w tym samym momencie:
– Ty otwierasz.
– Ja wstawałam w nocy do Alison – obroniła się szatynka.
Ale mi argument, pomyślał, ale podniósł się do pozycji siedzącej.
– Otworzę! – usłyszeli głos Caroline.
Verdas ponownie się położył, a Violetta spojrzała na niego unosząc brwi.
– Żartujesz? – zapytała z pretensjami. – Nie może otwierać drzwi wejściowych! A co jak ktoś ją porwie?
– Nikt jej nie porwie. Słyszałaś jak krzyczy?
Jej spojrzenie jednak sprawiło, że wolał iść otworzyć te cholerne drzwi. Wstał więc i zszedł na dół. Niestety Caroline była pierwsza i właśnie rozmawiała z tajemniczym kimś, który nie wie, że o ósmej się jeszcze śpi.
– Leon? – usłyszał za plecami.
Odwrócił się i zobaczył Caroline z czymś białym w ręku. Odsunął laptopa i przeróżne papiery, robiąc dziewczynce miejsce. Po roku zaczęła się do niego odzywać i nie panikowała już tak na myśl o tym, że miałaby zostać z nim sam na sam. To było jednak nic w porównaniu do tego, jak zachowywała się w towarzystwie Violetty.
Usiadła obok niego na kanapie i podała mu biały przedmiot.
– Co to? – spytała.
Przyjrzał się i już po chwili mógł stwierdzić, że to test ciążowy. Co najdziwniejsze – pozytywny. Otworzył szeroko oczy i krzyknął:
– Violetta!
Szatynka po kilku sekundach pojawiła się w salonie i spojrzała na niego pytająco.
– Tak?
– Zechcesz wytłumaczyć mi i Caro, co to? – zapytał, pokazując jej test.
– Kim jesteś? – zapytała w chwili, w której Verdas podszedł do drzwi.
Ujrzał przed sobą ostatnią osobę, jakiej się tutaj spodziewał. W Londynie. Pod drzwiami do jego domu.
Diego.
– Co ty tu robisz? – zadał pytanie i po chwili skarcił się w myślach. Stwierdził, że po kilku latach nie rozmawiania z nim, powinien powiedzieć coś innego. Choć z drugiej strony – sam nie wiedział co.
Brunet wzruszył ramionami.
– Pomyślałem, że najwyższa pora poznać bratanice.
Przez chwilę się w siebie wpatrywali, po czym na obu twarzach pojawiły się uśmiechy i złączyli się w męskim uścisku. Zaśmiali się, kiedy dołączyły do nich także Caroline i Violetta z Alison na rękach.
Lepiej późno niż wcale.
~*~
Cóż... koniec? xD Długi ten epilog, ale i tak twierdzę, że jak na razie najlepszy jaki napisałam :D. Jedyne, co mi się w nim nie podoba to końcówka (napisałam happy end dla Was, więc to Wasza wina. Osobiście uważam to zakończenie za sztuczne XDDD) i to, jak wplotłam te wspomnienia, bo pisałam je osobno i potem wszystko łączyłam. Ale nie jest najgorzej ;D. Chyba... xD
No to ten, chciałabym wszystkim podziękować za to, że wytrzymali, choć nie zawsze było łatwo ;D. Każdemu, kto choć raz skomentował albo chociaż wszedł i nabił to jedno wyświetlenie ;*. Do tej pory to jedyne opowiadanie z tych, które skończyłam, z którego jestem w pełni dumna ;D. Bo pomimo tych gorszych rozdziałów, chyba ani razu nie miałam jakiegoś większego problemu z weną, nie chciałam zmieniać opowiadania albo odchodzić. Dla tych, którzy wcześniej mnie nie czytali – tak, u mnie to wielkie osiągnięcie xDDD.
Powiem Wam szczerze, że kiedy skończyłam opowiadanie na CEEA, nie miałam pomysłu na nowe, a nie chciałam znowu odchodzić czy tam robić sobie przerw, bo zaczynałam już dostawać za to hejty, więc wymyśliłam to. Napisałam pierwsze rozdziały z myślą, że jak wpadnę na coś lepszego, to je po prostu usunę i zacznę nową historię xDDD.
Co dalej? Szczerze mówiąc, mogłabym każde wspomnienie z tego epilogu napisać w rozdziałach. Rly, wiem o tym. Dlaczego tego nie zrobię? Ponieważ z czasem mój pomysł zaczął się rozwijać i pojawiły się... cele (?) tego opowiadania. Miała to być Leonetta i wyjawienie ich sekretu rodzicom i Diego. Stało się? Stało. I nie chcę pisać niczego więcej. Zapewniam Was, że większość dobrych książek (nie myślcie o Grey'u, bo trzeci tom jest tak samo niepotrzebny, jak kolejny rozdział tutaj) mogłaby być kontynuowana, ale nie jest. Ja nie chcę psuć tego, co tu stworzyłam i tak drastycznie zmieniać swoich planów.
Tymczasem, jeśli chcecie przeczytać coś innego mojego autorstwa, zapraszam Was na pozostałe dwa blogi [KLIK][KLIK]. Tutaj na tę chwilę już nic się nie pojawi, bo przez ostatnie dni męczyłam się z trzema blogami i jeśli mam Wam streścić powód – pisałam więcej niż kiedykolwiek, a jak przeglądam sobie te blogi to wygląda na to, że nie napisałam prawie nic.
Ale!
Mam w planach podobne opowiadanie i (jeśli do tej pory cały blogger nie będzie w opowiadaniach pisanych z perspektywy Leona) w przyszłości, po zakończeniu kolejnego opowiadania, mam w planach napisać coś o Leonie. Nie mam jakiegoś dokładnego pomysłu, ale mam jeszcze sporo czasu, więc na tę chwilę mogę Wam powiedzieć, że chciałabym, żeby to opowiadanie było pisane w pierwszej osobie, tylko Leonem i chcę, żeby było jednocześnie śmieszne i poważne XDDD. Nie zrozumiecie, dopóki nie zobaczycie, więc oczekujcie ;p. W międzyczasie możecie przeczytać trwające opowiadania ;D.
To tyle, przepraszam, że tak dużo, ale to jest tak jakby pożegnanie i nie chciałabym się żegnać zwykłym Ten rozdział mi się nie podoba, czekam na Wasze opinie, do następnego, który też mi się nie będzie podobał, które zazwyczaj jest w moich notkach xDDD.
Mam więc nadzieję, że wytrzymaliście, historia się Wam spodobała i czekam na Wasze opinie – te dotyczące epilogu, jak i całego opowiadania :)).
Mam nadzieję, że spotkam Was na pozostałych blogach! ;D
Quinn :**
PS
Epilog pojawił się tak szybko, bo w miarę szybko go napisałam (tylko jakieś siedem godzin hehe), a poza tym poprzedni rozdział był... Był. No i szczerze mówiąc, pomyślałam, że szybciej to skończę, ale teraz mi się jakoś smutno robi xDDDD. Łączmy się w bólu i płaczmy razem. Ja, bo kończę jedyne opowiadanie, które mi w miarę wyszło, a Wy bo to jedyny blog, z którego odchodzę XDDDD.