czwartek, 28 lipca 2016

19. ~ Rozbierane szachy



– Zanim cokolwiek powiesz.. – zaczynam, wchodząc do swojej sypialni i zamykając za sobą drzwi. Właściwie to nie zaplanowałem tego zdania, więc zastanowienie się nad jego końcem zajmuje mi chwilę. – Widziałaś jej cycki?
Francesca zakłada ręce na piersi i patrzy na mnie poważnie. Najwyraźniej nie ma nastroju na żarty.
To, co teraz powiem będzie straszne i z pewnością nikomu tego nie powtórzę (możecie czuć się wyjątkowe), ale po tym, jak poznałem podejrzenia Violetty, nieswojo się czuję przebywając z wkurzoną Francescą w mojej sypialni. Myśl, że Teddy i Castillo siedzą za ścianą, uspokaja mnie.
– Teddy mówi, że jesteś jej narzeczonym!
– Naczonym – poprawiam ją. – Teddy nawet nie wie, co to znaczy.
– Obiecałeś mi – mówi stanowczo.
Ja? Obiecałem? Któraś z Was coś takiego pamięta?
– Nie obiecałem – odpowiadam. – Kiwnąłem głową, to nie zalicza się jako obietnica. Skąd wiesz, że nie obserwowałem muchy albo nie rozciągałem szyi?
Moja zgoda była wynikiem chwili paniki, ale niczego nie obiecywałem, okej? Nic takiego nie wyszło z moich ust. I kto tu wygrywa? Fuck yeah!
Włoszka wzdycha głośno, po czym opada na wciąż niepościelone łóżko. Krzywi się, po czym siada i przykłada poduszkę do twarzy.
– To pachnie kobietą – oznajmia oskarżycielsko.
Wyciągam rękę i łapię poduszkę, kiedy nią rzuca. Następnie również ją wącham, chociaż dobrze znam ten zapach.
– Prawda, że Violetta zajebiście pachnie?
Ze zdziwienia Fran otwiera usta. Mam ochotę się zaśmiać, ale obawiam się, że to będzie nie na miejscu.
– Leon!
– No co?! Mogłaś się położyć po drugiej stronie łóżka!
Kiedy brunetka wącha drugą poduszkę, okazuje się, że tylko pogorszyłem sprawę.
– Ma swoją stronę łóżka?! Leon, nawet ja jej nie miałam!
Francesca nigdy nie mówiła, że by chciała. Przecież to niespecjalnie. Po prostu zawsze kładziemy się w tych samych miejscach. Violetta spała po tej stronie jeszcze, zanim się ze sobą przespaliśmy i tak już zostało. Wielkie mi halo.
– Ona i Diego nie są nawet spokrewnieni! – odpowiadam obronnym tonem.
– I to daje ci prawo do okłamywania kumpla?
Wzdycham głośno. To życie Violetty – przecież nie porwałem jej i nie zamknąłem w piwnicy. To ona podjęła decyzję, a jej bratu nic do tego. Francesca to wyolbrzymia i z pewnością Diego zrobiłby to samo.
Może być ograniczana i poniżana przez własnego narzeczonego, ale to kiedy dobrze się bawi ze mną, jest afera.
– Fran, nie wtrącaj się – mówię w końcu. Jestem dorosły. Oboje jesteśmy dorośli. Potrafimy sami decydować o tym, co i z kim robimy.
Włoszka kręci głową rozczarowana, po czym wstaje i podchodzi do drzwi. Zanim wychodzi, pytam:
– Nie powiesz nic Diego, prawda?
Przez chwilę patrzy na mnie w zamyśleniu.
– Nie. Ale nienawidzę tego, że zmuszasz mnie do kłamstwa.
Odwraca się i wychodzi.
– Fran, chciałaś mi coś powiedzieć.
Zatrzymuje się, ale nie odwraca.
– Już nieaktualne.
Następnie opuszcza mieszkanie, trzaskając drzwiami.
Coś mi mówi, że tym razem pogodzenie się z nią będzie trudniejsze niż zwykle.

Leżę na brzuchu i śpię, obejmując poduszkę, kiedy słyszę, że ktoś wchodzi do mieszkania. Nie, żeby mnie to ruszało. Po tygodniu spędzonym poza domem, jedyne na co mam ochotę to sen. Mogą sobie wchodzić i mnie okradać czy tam mordować – zwisa mi to.
Kiedy tylko złodziej aka morderca aka nieproszony gość wchodzi do pokoju, wiem kto to. Szatynka siada okrakiem na moim tyłku i pochyla się do mojego ucha tak, że teraz praktycznie leży na moich plecach. Jestem pewien, że uda mi się ją zignorować, aż do chwili, w której całuje miejsce za moim uchem. Wtedy się poddaję.
Wygrałaś, Castillo.
Otwieram oczy i poruszam się, dzięki czemu wie, że już nie śpię.
– Nie zamykasz drzwi – szepcze do mojego ucha.
– Myślałem, że mam je zamykać tylko wtedy, kiedy jesteś ze mną w środku.
Śmieje się cicho.
– Małe kroki – komentuje.
Ponownie zamykam oczy, kiedy zaczyna całować mój kark. Następnie ponownie wraca do miejsca za moim uchem i szepcze:
– Wszystkiego najlepszego.
Te dwa słowa mnie rozbudzają. Podnosi się, a ja w tym czasie przekręcam się na plecy. Wciąż siedzi na mnie okrakiem, ale teraz jesteśmy zwróceni do siebie twarzami.
– Skąd o tym wiesz? – pytam zdezorientowany. Czy ja wciąż śpię?
Uśmiecha się do mnie.
– Diego wspominał – odpowiada, po czym pochyla się tak, że znowu leży, a nasze nosy prawie się stykają. – Mówił też, że nigdy nie świętujesz swoich urodzin, a ja posprawdzałam to i owo, więc wiem, że w ten weekend nie pracujesz.
Nie wiem do czego zmierza, ale zaczynam się cholernie bać.
– Nie wiedziałam, co mogłabym ci kupić, więc pomyślałam o wspólnym weekendzie.
Czy Wam też zapaliła się czerwona lampka? Co ona kombinuje?
Kręcę głową.
– Nie świętuję. Nigdy i w żaden sposób – mówię stanowczo. Przekroczyłem już zbyt wiele granic.
Wydyma usta.
– To nie świętowanie – upiera się. – Tylko wspólny weekend. W małym domku na zadupiu, całkiem sami. A mówiąc "całkiem sami" mam na myśli również to, że ubrania nie mają zaproszenia. – Okej, tu mnie prawie złamała. – Poza tym spakowałam się i powiedziałam Colton'owi, że jadę tam z Ludmiłą na babski weekend. Jeśli odmówisz, będę musiała tam jechać sama. Chcesz wysłać mnie samą na kompletne zadupie? Gdzieś, gdzie nikt nie będzie słyszał wołania o pomoc?
Nie złamię się.
Ale... spójrzcie w te oczy. Nie potrafię im odmawiać.
– Bez ubrań, mówisz?
Kiwa głową, po czym delikatnie mnie całuje.
– Bielizna? – pytam.
– Jak mówię sami, mam na myśli sami – odpowiada i powtarza poprzedni gest.
Wzdycham głośno.
– Daj mi wziąć prysznic.
Spłonę w piekle.

Wiecie, jak jest w pieprzonym, niezamieszkanym, małym domku przy jeziorze w środku grudnia? Zimno. Cholernie zimno. Wiecie co to oznacza? Owszem, zaproszenia na wspólny weekend dostały również swetry i koce, po które pojechaliśmy do sklepu – trzy kilometry stąd.
To nie mogło się udać.
– Przepraszam – mruczy szatynka, kiedy siedzimy razem na kanapie pod dwoma kocami. – Zepsułam ci urodziny.
Śmieję się. Nie potrafię jej traktować poważnie, kiedy ma na sobie niebieski sweter z przytulającymi się pingwinem i niedźwiedziem polarnym. Obejmuję ją ramieniem i przyciągam do siebie, a ona od razu opiera głowę o mój tors.
– Skąd wytrzasnęłaś ten domek?
– Jest rodziców Diego – mówi. – Przyjeżdżaliśmy tu kiedyś na wakacje, ale ostatnim razem byliśmy tu wieki temu. Diego miał wtedy z osiemnaście lat. Jego rodzice czasem przyjeżdżają tutaj i sprzątają, a także wynajmują ten domek w okresie letnim.
Kiwam głową.
– Dlaczego zawsze nazywasz ich "rodzicami Diego"?
Wzrusza ramionami.
– Nie wiem. Dlaczego ty zawsze nazywasz dziadków Teddy "rodzicami Lary"?
– To nie to samo.
Violetta wychowała się u rodziców Diego, ja mieszkałem z Evą i Mason'em zaledwie cztery lata. W dodatku wzięli mnie z poczucia obowiązku, a Violettę z wyboru. To znaczące różnice.
– Zagrajmy w coś – zmienia temat.
– Chcesz w coś grać? – śmieję się.
– Tak, zagrajmy w szachy.
Zastanawiam się przez chwilę nad tą propozycją.
– W rozbieranego pokera.
Podnosi głowę i patrzy na mnie z szerokim uśmiechem.
– Nie umiem grać w pokera.
– Tym lepiej.
Śmieje się, po czym żartobliwie mnie szturcha.
– Poza tym jest cholernie zimno – dodaje.
– Właśnie dlatego będzie zabawniej.

Poszliśmy na kompromis. Gramy więc w rozbierane szachy. Jeśli ciekawią Was zasady tej niezwykłej gry, już wyjaśniam. Gramy w szachy, a za każdym razem, kiedy tracimy figurę bądź pionka ściągamy jedną część naszej garderoby, których jest sporo, bo jest tu cholernie zimo.
Jako dziecko grałem w szachy. Jeździłem na turnieje i byłem pieprzonym mistrzem. Później, jako nastolatek ograniczyłem granie, a potem całkiem przestałem. Mimo to, myślałem, że z szachami jest jak z jazdą na rowerze. Nie rozumiem więc, jakim cudem, do cholery, mam na sobie mniej ubrań niż Violetta.
Zostały mi tylko dżinsy i bokserki, podczas gdy szatynka ubrana jest w dżinsy, biały podkoszulek (który swoją drogą świetnie uwydatnia jej piersi) i swoją bieliznę. Serio, ma nawet skarpetki. JAK?!
Castillo wykonuje ruch.
Wspominałem, że mam na sobie spodnie? To już nieaktualne.
Patrzy na mnie i próbuje powstrzymać uśmiech, ale jej to nie wychodzi.
Słuchajcie teraz uważnie, bo wujek Leon da Wam radę, jakiej nie usłyszycie od żadnego nauczyciela szachów. Co robić, kiedy przegrywasz? Oszukuj.
Nie mówcie, że myślałyście, iż jestem mistrzem, bo całe dnie spędzałem przy szachownicy. Naiwniacy.
Rozglądam się po pomieszczeniu, w którym jesteśmy. Jest to kuchnia połączona z niewielką jadalnią. Siedzimy przy stole, który stoi w samym centrum pomieszczenia.
– Ładnie tu – mówię.
Opiera podbródek na złączonych dłoniach i wpatruje się we mnie.
– Twój ruch.
Patrzę na okno za nią.
– Czy to śnieg?
Uśmiecha się szeroko.
– Czyżbyś bał się, że przegrasz?
Przejrzała mnie.
Prycham.
– Gdybym chciał wygrać, to nie dawałbym ci forów.
Jestem żałosny.
– Forów?
– Forów.
Zagryza dolną wargę, próbując powstrzymać śmiech.
– Podejdź na chwilę – proszę.
Unosi brew, ale po chwili zastanowienia, wstaje i podchodzi, wpatrując się we mnie i jednocześnie zerkając na szachownicę. Kiedy jest już dostateczne blisko, odsuwam swoje krzesło i biorę ją za rękę, po czym prowadzę tak, aby stanęła tuż przede mną. Następnie unoszę prawą rękę i przesuwam nią po stole, zrzucając szachownicę. Szatynka otwiera szeroko oczy, ale widzę w nich błysk rozbawienia.
– To była najbardziej dziecinna rzecz, jaką mogłeś zrobić – komentuje i zaczyna się śmiać.
– Chyba zbiłem ci parę pionków – zauważam, po czym sadzam ją na stole i wstaję ze swojego krzesła. Staję pomiędzy jej nogami, a ona kładzie dłonie na moich ramionach. Pochylam się i całuje ją, a następnie zabieram się do pozbywania się kolejnych części jej garderoby.
Zasady to zasady. Przecież nie ja je wymyślałem.

~*~

Krótko i nudno, ale u mnie rzadko bywa inaczej, więc zostawię tłumaczenie się na kiedy indziej ;D.
Ten rozdział i tak miał być inny, ale zasnęlibyście, więc dałam urodziny Leona już tutaj ;D. Mam pomysły i wenę na następne rozdziały, więc mogę Wam obiecać, że będę się starała, aby było ciekawiej ;p.
Przynajmniej jest Leonetta ;pp. Ogólnie doszłam do wniosku ostatnio, że np. w poprzednim opowiadaniu na tym blogu, cała akcja prowadziła do tego, aby Leonetta została parą i kiedy już się tak stało, zakończyłam opowiadanie. Tutaj z kolei Leonetta już jest razem i akcja skupia się bardziej na ukrywaniu tego przed innymi, uprzedzeniach Leona itd. Podsumowując - nie mam pojęcia, jak i kiedy to opowiadanie się skończy ;DD. Za jakieś ponad dziesięć rozdziałów zdarzy się też coś, co znacząco wpłynie na fabułę i będzie takim, jakby... nowym wątkiem? Ale końca nie widać ;D. Nie wiem czy to dobrze, czy źle ;D. Sami oceńcie.
Mam nadzieję, że jeszcze nie zasnęliście i czekam na Wasze opinie ;*

Do następnego ;))

Quinn <3

piątek, 22 lipca 2016

18. ~ Naleśniki



Zanim cokolwiek powiecie, nie wiem jak to się stało, okej? W każdym razie nie ja do tego doprowadziłem. Nie brałem w tym udziału.
No może trochę. Ale pomysł był jej.
I nie, nie mówię tutaj o skomplikowanej pozycji seksualnej.
Mam na myśli to, że właśnie siedzę w swoim salonie na kanapie i oglądam telewizję. To jednak nie wszystko. Siedzi ze mną Violetta. A właściwie to na mnie. Tak, trzymam na kolanach ubraną kobietę, a to nawet nie jest gra wstępna.
Opiera swoje plecy o moją klatkę piersiową. Przy każdym oddechu, jej ciało się porusza. Trzyma swoją dłoń na mojej, a ta z kolei spoczywa na jej brzuchu. Jej włosy stykają się z moim policzkiem, a ja jestem w stanie poczuć zarówno zapach jej perfum, jak i szamponu.
Co najgorsze, nie mam ochoty uciekać. Pierwszy raz w życiu tak robię i nie mam ochoty na zwianie.
– Violetta?
– Hm?
– Dlaczego to robimy?
Wpatruje się w odbiornik i już wydaje mi się, że nie odpowie, kiedy to robi:
– Bo czuję się tania.
Marszczę brwi.
Sypiałem z mnóstwem kobiet, więc mam porównanie. Violetta zdecydowanie nie należy do tych tanich.
Czy to brzmi, jakbym się puszczał?
Zaraz. Właściwie to, co ma bycie tanim do oglądania telewizji?
– Zechcesz wyjaśnić?
Wzdycha głośno.
– Źle się czuję z tym, że za każdym razem przychodzę, potem... śpimy ze sobą, a następnie odwozisz mnie do domu i za jakiś czas ten schemat się powtarza. Nie moglibyśmy się lepiej poznać, zaprzyjaźnić?
Krzywię się. Czy tylko mnie wydaje się, że to zalatuje związkiem?
– Mam... zaprosić cię na randkę? – pytam, choć mam nadzieję, że odpowiedź będzie przecząca.
Żeby nie było – nie mam nic do Violetty. Jest piękna, cholernie dobrze czuję się w jej towarzystwie, Teddy ją uwielbia, a odkąd zaczęła nosić ładniejszą bieliznę, jedyną jej wadą jest brak pewności siebie. Chociaż w sumie... to urocze.
W każdym razie, to nie z Violettą mam problem, a z randkami i związkami. Ja i te dwie rzeczy się wykluczamy.
Wzdycha głośno.
– Zapomnij.
Może i nie wiem o niej wielu rzeczy. Nie wiem, kiedy są jej urodziny, jaki jest jej ulubiony kolor czy film. Ale nie potrzebuję tego aby wyczuć w jej głosie rozczarowanie.
Nie potrzebuję tego również po to, żeby źle się czuć, bo to ja wywołałem tę reakcję.
– Co chcesz wiedzieć?
Kiedy odwraca się do mnie z uśmiechem, wiem, że dla tego mógłbym ją zaprosić na pizzę. Może nie na romantyczną kolację, ale do pizzy by mnie zmusiła.
– Odpowiesz na wszystko?
Kiwam głową, choć zaczynam się obawiać pytań, które może zadać.
– Sypiasz z kimś jeszcze? – pyta i robi to takim tonem, jakby wcześniej przećwiczyła to zdanie. – To znaczy... odkąd my... no wiesz...
Uśmiecham się.
– Nie wiem. Co my?
Patrzy na mnie błagalnie, więc ulegam.
– Nie, nie sypiam – odpowiadam i dopiero po chwili zdaję sobie z tego sprawę. Odkąd przespałem się z Violettą, nawet nie pomyślałem o jakiejś innej lasce. Czy ta kobieta mi coś przestawiła? – A ty? – pytam dla żartu.
– Nie – mówi, patrząc mi prosto w oczy.
– Nie?
Przecież ma narzeczonego. Co z nimi jest nie tak? A właściwie z nim. Z Violettą jest wszystko w porządku, sam sprawdzałem.
– Czy to jest twoje pytanie?
Kręcę głową. To później od niej wyciągnę. Teraz muszę dowiedzieć czegoś innego.
– Dlaczego trafiłaś do domu dziecka? – Kiedy patrzy na mnie zaskoczona, dodaję: – Nigdy nie mówiłaś, że twoi rodzice umarli. Co więc się z nimi stało?
Wpatruje się w moje oczy, jakby miała nadzieję, że zaraz zmienię zdanie i zechcę poznać odpowiedź na inne pytanie. Nie mam tego jednak w planach.
Przełyka ślinę.
– Nigdy nikomu o tym nie mówiłam. Wiedzą tylko Diego i jego rodzice.
Francesca musiała się dowiedzieć o tym od bruneta, ale po co miałby jej o tym opowiadać? To bez sensu.
– Twój narzeczony?
– Myśli, że nie żyją.
Jestem facetem. Lekcja na dzisiaj: faceci uwielbiają rywalizację. Nie ma nic lepszego dla męskiego ego, jak wygrana w rywalizacji z drugim facetem. Ponadto widzimy ją wszędzie.
Tak tłumaczę sobie fakt, że chce wiedzieć o niej więcej niż jej narzeczony – rywalizacją.
Znowu milczy przez chwilę i wpatruje się we mnie, zapewne zastanawiając się czy chce mi o tym mówić.
– Porzucili mnie – oznajmia w końcu.
– Chcesz o tym...
– Nie chcę – przerywa mi, zanim zdążam skończyć zdanie i zmienia temat: – Moja kolej.
Kiwam głową, czekając na jej pytanie.
– Czemu tak się bronisz przed miłością, związkami? To przez twoją matkę?
Czy tylko mi się wydaje, że to pytanie jest pewnym rodzajem zemsty za to, które zadałem ja? Od początku nie podobała mi się ta zabawa.
Wzruszam ramionami.
– Bo miłość nie jest dobra. Ogranicza, osłabia, unieszczęśliwia i pochłania zbyt wiele czasu i energii.
Przekręca się tak, że teraz siedzi bokiem na moich kolanach i nie musi się odwracać, aby patrzeć na moją twarz.
– Miłość uszczęśliwia.
– Czy czujesz szczęście, kiedy wracasz do mieszkania, do narzeczonego? Przez tą swoją miłość nie masz pracy i życia, które wykracza poza oczekiwania tego... Colton'a?
Uważam również, że gość ma wpływ na jej charakter – na to jaka jest nieśmiała, niepewna – ale to spostrzeżenie postanawiam zostawić dla siebie.
– Mam na myśli miłość, nie związek.
To kolejna rzecz, którą dzisiaj powiedziała i którą chcę rozwinąć, ale ona mi na to nie pozwala.
– Myślę, że poznaliśmy się już dostatecznie dobrze – mówi, zanim zdążam cokolwiek zrobić. – Chcesz iść na spacer do sypialni?
Temat jej narzeczonego postanawiam zostawić na później. Wrócę do niego, jak już zastanowię się czy jest to na miejscu i ma jakikolwiek sens.
Uśmiecham się.
– Za daleko – odpowiadam i, zanim zdąża zareagować, zmieniam naszą pozycję tak, że teraz ona leży na kanapie, a ja znajduję się nad nią. Pochylam się aby ją pocałować i zapominam o naszej rozmowie. Przynajmniej na tę chwilę.

Zawsze bałem się tego widoku, dopóki go nie zobaczyłem na żywo. Oficjalnie stwierdzam, że jest zajebisty.
A mowa o Violetcie ubranej w moją koszulkę, stojącej przy kuchence i robiącej naleśniki. Siedzenie przy wyspie kuchennej i przyglądanie się jej tyłkowi i nogom jest lepsze niż telewizja. W końcu jednak wstaję, po czym podchodzę do niej i obejmuję ją od tyłu. Następnie zaczynam ją całować po szyi.
– Rozpraszasz mnie – oznajmia, ale na jej twarzy maluje się szeroki uśmiech.
– Nie wiem, o czym mówisz – odpowiadam, nie odsuwając się.
Próbuje mnie zignorować i kontynuować, ale nie zraża mnie to. Opieram podbródek na jej ramieniu.
– Jesteś pierwszą kobietą, która robi mi naleśniki.
– Mama Lary?
Ma mnie.
– Okej, jesteś druga.
Śmieje się.
– Twoja mama?
– Wciąż druga.
Kiedy na mnie spogląda, widzę, że chce kontynuować ten temat. Właśnie dlatego ja go zmieniam, zanim zdąża cokolwiek zrobić.
– Chcesz porozmawiać o wczoraj? – pytam.
– Co dokładnie masz na myśli?
Widzę, że zna odpowiedź na to pytanie.
Wczorajsza rozmowa z nią uświadomiła mi, że myliłem się, co do niej. Myślałem, że różnimy się pod względem otwartości. Zawsze wydawało mi się, że jest jak otwarta książka – że wiem o niej bardzo wiele i bez problemu mógłbym się dowiedzieć więcej. Wczoraj uświadomiłem sobie, że znam maskę i chcę poznać prawdziwą ją.
Odpowiedź na pytanie: czy mi odbiło?, brzmi: bardzo prawdopodobne.
Jesteśmy bardzo podobni zarówno pod względem strzeżenia swoich sekretów, jak i chęci poznania tych drugiej osoby.
– To, co powiedziałaś. No wiesz... o miłości, związkach, sypianiu z innymi.
Jestem prawie pewien, iż przeoczyłbym fakt, że się spina, gdyby nie to, że stoję tuż za nią, oplatam ją ramionami w talii, a podbródek opieram na ramieniu.
Przez chwilę nic nie odpowiada. W końcu wkłada palec do otwartego słoika z nutellą i kiedy myślę, że włoży go sobie do ust, on ląduje na moim nosie.
1:00 dla Castillo.
Uśmiecha się, po czym odwraca w moją stronę i obserwuje swoje dzieło. Po chwili przemyślenia, zabiera trochę nutelli z mojego nosa i kładzie na ustach. Zanim zdążam zareagować, całuje mnie szybko.
– Słodziak – mówi, kiedy się odrywa.
Ponownie się nad nią pochylam i tym razem całuję ją dłużej. W tym samym czasie wyłączam kuchenkę i lekko ją przesuwam. Następnie również zanurzam palce w słoiku i smaruję nutellą całą lewą część jej twarzy. Natychmiast się ode mnie odrywa i zaczyna się śmiać, Od razu do niej dołączam, ale nie kończymy wojny.
Po kilku minutach zarówno nasze twarze, jak i mój tors oraz koszulka, którą szatynka ma na sobie, są całe w czekoladzie.
– Muszę iść się umyć – oznajmia ze śmiechem Castillo i już ma zamiar wyjść z kuchni, kiedy łapię ją od tyłu i przyciągam do siebie.
– Po co? – pytam i zlizuję czekoladę z jej policzka.
W tym właśnie momencie, w kuchni pojawia się mama Lary. Staje gwałtownie w progu, a ja i Violetta zastygamy.
Widok mnie ubranego w same bokserki, zlizującego nutellę z kobiety, która ma na sobie tylko moją koszulkę zapewne jest równie zapadający w pamięć dla Evy, jak i dla Teddy, która wchodzi za nią. Zmieniam jednak zdanie, gdy blondynka ze spokojem podchodzi bliżej i pyta:
– Mogę też trochę nutelli?
Bez słowa podaję jej prawie pusty słoik, a ona zabiera go i siada przy wyspie kuchennej. Tymczasem jej babcia, wciąż stoi w miejscu zbyt zszokowana, żeby cokolwiek zrobić. Moje usta nie dotykają już twarzy szatynki, ale wciąż obejmuję ją od tyłu w talii i oboje się nie ruszamy.
W końcu Eva się odzywa:
– Chciałam cię poprosić, żebyś zajął się Teddy przez jakieś dwie godziny, bo muszę coś zrobić, ale widzę, że jesteś zajęty...
– To Violetta – wtrąca się Teddy, grzebiąc w słoiku. 
Nie umyka mi to, jakie zdziwienie wywołuje u niej fakt, że jej wnuczka zna kobietę, z którą mnie nakryła.
Przez chwilę stoimy w ciszy, aż w końcu szatynka postanawia to przerwać.
– Miło panią poznać – oznajmia i wyciąga rękę, ale zabiera ją  z powrotem, kiedy zdaje sobie sprawę z tego, że jest cała w czekoladzie.
Eva przez chwilę przygląda się jej, zastanawiając się nad czymś.
– Czy ja pani wcześniej nie spotkałam?
– Była na moich urodzinach – odpowiada za Violettę, Teddy.
Zauważam ponowny błysk zdziwienia, kiedy matka Lary zdaje sobie sprawę z tego, że znałem szatynkę już wcześniej. Moja ciotka woli nie zagłębiać się w szczegóły mojego życia seksualnego, ale z pewnością wie, że gustuję raczej w przelotnych znajomościach.
– Co właściwie robicie? – pyta Eva.
Po chwili zastanowienia, odpowiadam:
– Naleśniki.
Violetta zakrywa usta ręką i próbuje powstrzymać śmiech, ale średnio jej to wychodzi, więc wykorzystuje fakt, że wciąż ją obejmuję i odwraca głowę. Następnie chowa twarz w mojej szyi, a ja nie mogę wytrzymać i również zaczynam się śmiać.
Eva z początku zdezorientowana, w końcu się do mnie uśmiecha, a ja dopiero po chwili zauważam, że jest w tym uśmiechu coś niepokojącego.

Pół godziny później, siedzimy umyci i ubrani przy wyspie kuchennej, po obu stronach Teddy. Blondynka kończy naleśnika, podczas gdy ja i Castillo dopijamy swoje kawy bez słowa. Nagle słyszę dźwięk zamykanych drzwi, a po chwili głos Francesci:
– Leon, muszę ci to w końcu powiedzieć, bo inaczej zwariuję!
Kiedy wchodzi do pomieszczenia gwałtownie staje, a ja i Violetta zastygamy.
Czemu, do cholery, nikt nie puka?!
– Co się dzieje? – pyta zdezorientowana. Niestety pierwsza do odpowiedzi wyrywa się Teddy.
– Leon jest nowym naczonym Violetty!
Szatynka krztusi się kawą, a ja patrzę przerażony pierw na dziecko mojej kuzynki, a dopiero potem na Włoszkę. Kobieta bez słowa udaje się w stronę mojej sypialni i wskazuje ruchem głowy, abym poszedł za nią.
Spoglądam na Castillo, kiedy znika.
– Muszę tam iść?
– Było słuchać, kiedy dałam ci breloczek do kluczy.
Okej, klucze, wygrałyście.
Wstaję i kieruję się do sypialni. Nie wiem, czego bać się bardziej – jej reakcji na Violettę w moim mieszkaniu, czy tego co chciała mi powiedzieć po wejściu.

~*~

W KOŃCU! XD Omg, nawet nie wiecie jaka to ulga XD. Zaczęłam ten rozdział może dzień po dodaniu poprzedniego, a pierwszy fragment skończyłam dopiero przedwczoraj. Miałam na to pomysł od samego początku, ale coś mnie po prostu blokowało ;//. Ale przysięgam, że starałam się go napisać i prawie codziennie coś dopisywałam (nawet jeśli to było tylko jedno zdanie).
Strasznie Was przepraszam ;(. No i rozdział nie jest specjalnie ciekawy, ale naprawdę się starałam ;/.
Na moim drugim blogu rozpoczęłam nowe opowiadanie, w którym Violetta ma dość podobny charakter do Leona tutaj, więc jeśli jeszcze nie czytacie, zapraszam ;)).
Jeszcze raz przepraszam za to, że tak długo czekaliście, mam nadzieję, że mimo wszystko się nie zanudziliście i czekam na Wasze opinie ;*

Do następnego (oby był szybciej ;p) :*

Quinn <3 

środa, 6 lipca 2016

17. ~ Przyjaciółka



– Fede, to nie tak, jak myślisz – zaczyna Fran. Naprawdę nie mogła się postarać?
To nie tak, jak myślisz.
Zapamiętajcie – zawsze jest tak, jak myślicie.
– Co myślisz, Fede? – pytam, ignorując karcące spojrzenie Włoszki.
– Myślę, że przeleciałeś siostrę Diego, a on, jak się dowie, zabije cię.
Wzruszam ramionami. A nie mówiłem?
– Fede... jest dokładnie tak, jak myślisz – oznajmiam, a w odpowiedzi na spojrzenie Fran, dodaję: – No co? Było wymyślić lepszy tekst.
– Przecież ty jej nie lubisz... Krytykujesz nawet jej wybór bielizny.
– Pod bielizną jest ładniejsza – przyznaję.
Może i Violetta Castillo nie jest do końca w moim typie, ale skłamałbym, gdybym powiedział, że w ogóle mi się nie podoba. Jest piękna zarówno w ubraniach, jak i bez.
Boże, czy ja naprawdę o tym pomyślałem?
Włoch mruży oczy. Obawiam się, że myśli. Odsuńcie się lepiej trochę.
– W sumie to, zdecydowanie ona odziedziczyła w tej rodzinie urodę.
Ignoruję fakt, że Violetta i Diego nie są spokrewnieni, więc nikt niczego nie odziedziczał. Ton jego głosu jednak zmusza mnie do zareagowania. Uprzedzam, że robię to, zanim pomyślę.
– Odwal się od niej – mówię i dopiero po spojrzeniu Francesci uświadamiam sobie, że powinienem był ugryźć się w język.
– Czy tobie podoba się siostra Diego? – pyta Federico podejrzliwym tonem. – Nie dość, że z nią śpisz, to jeszcze ci się podoba?
– Nie podoba mi się! – zaprzeczam.
– Gdyby ci się nie podobała, nie sypiałbyś z nią regularnie i nie zostawałaby u ciebie na noc – wtrąca się Francesca.
– Z tobą przecież robię to samo!
– Ale mnie znasz od lat! Ją od pięciu minut i jestem pewna, że nawet ja wiem o niej więcej niż ty.
Prycham.
– Nieprawda.
– Nie? – Opiera się o blat i patrzy na mnie. – Co się stało z jej rodzicami.
Uśmiecham się. Proste pytanie.
– Nie żyją.
Po minie Włoszki zgaduję, że moja odpowiedź nie jest poprawna.
Marszczę brwi. Jestem pewien, że rozmawiałem z nią o tym. Przecież wychowywała się w domu dziecka. Od razu stwierdziłem, że jest sierotą.
Czy Wy chcecie mi powiedzieć, że opowiedziałem jej o swoich rodzicach, chociaż sam nie wiem nic o jej? Jestem idiotą.
– Chwila – przerywa nam Fede. – Czy ty nie kręciłeś z jakąś sąsiadką?
Wzdycham głośno i zostawiam odpowiedź Fran.
– Chodziło o Violettę.
– Violetta wprowadziła się do naszego budynku?
Gdzie ja znajduję takich kretynów? A no tak, w pracy. Myślicie, że powinienem się przebranżowić?
Włoszka przewraca oczami.
– Nie, ale to kwestia czasu. Szukaj jej w mieszkaniu Leona, jak już narzeczony z nią zerwie, a Diego się pokłóci i obrazi za sypianie z najlepszym kumplem.
Krzywię się.
– Nigdy nie zamieszkam z kobietą. To obrzydliwe.
Spogląda na mnie poważnie, najwyraźniej dzisiaj nie ma ochoty na żarty.
– Miesiąc temu brzydziłeś się kłamstwem i sypianiem z siostrą kumpla. Twoje poglądy zmieniają się błyskawicznie. Skąd mam wiedzieć, co będziesz o tym myślał za tydzień? – rzuca, po czym odchodzi.
Francesca Cauviglia jest na mnie oficjalnie wściekła. A nawet nie zdążyłem jej powiedzieć, że Diego prawie nas przyłapał.

Postanawiam odłożyć zajmowanie się fochem Francesci na jakiś inny dzień. Naprawdę myślałyście, że nie wykorzystam faktu, iż narzeczony Violetty jest na jakimś wyjeździe integracyjnym?
Myliłyście się.
Byłbym kretynem, gdybym w takiej sytuacji nie doprowadził do tego, co się teraz dzieje. A dzieje się to, że obściskuję się w swojej sypialni z siostrą kumpla, mieszkającego naprzeciwko. Przynajmniej jesteśmy ubrani. Okej... prawie. Nie mamy koszulek. Miałem w planach pozbyć się również jej stanika, ale jest wyjątkowo ładny, więc się zlitowałem.
Fran mnie zabije.
Całując ją, wkładam rękę pod jej plecy i zjeżdżam w dół. Zatrzymuję się, kiedy czuję w tylnej kieszeni jej dżinsów coś miękkiego. Odrywam się i marszczę brwi.
– Co tam masz?
Przygryza wargę, ale po chwili sięga za siebie i unosi breloczek do kluczy.
– Nie byłam pewna czy będzie to na miejscu, jeśli ci to dam.
Unoszę brew.
– Breloczek do kluczy z misiem?
Uśmiecha się.
– Przyda się, bo masz zacząć używać kluczy... misiu.
Przewracam oczami, ale ponownie się pochylam i ją całuję, podczas gdy ona kładzie breloczek na stoliku nocnym. 
Żadna dziewczyna, nigdy nie mówi do mnie pieszczotliwie. Nawet Francesca tego nie robi. To kolejny znak ostrzegawczy. Jak to, że zostaje tu na noc czy to, że przespaliśmy się ze sobą więcej niż raz. Albo fakt, że zdarza nam się gadać ze sobą, a ona wie o moich rodzicach rzeczy, o których nigdy z nikim nie rozmawiam.
Najbardziej niepokojące jest to, że z każdą inną dziewczyną, zacząłbym panikować w takiej sytuacji, a z nią... jest dobrze. Nawet gdybym chciał to skończyć, w tej chwili bym nie mógł.
To, co jest między mną a Violettą to coś całkiem nowego, ale to przecież nie znaczy, że to złe. Prawda? Po prostu się dobrze bawimy. Co złego może się przez to stać?
Poza tym, że jej brat mnie zabije, kiedy się dowie.
Przenoszę pocałunki na jej szyję, kiedy czuję jej dłonie na swoich plecach.
– Leon?
– Hm? – mruczę, nie odrywając się od niej.
– Czym my właściwie jesteśmy?
Marszczę brwi, po czym podnoszę głowę i patrzę na nią pytająco.
– No bo... przespaliśmy się ze sobą – zaczyna, a ja nie mogę powstrzymać uśmiechu, kiedy widzę rumieniec na jej twarzy. – Dwa razy. I zaraz pewnie znowu to zrobimy, a... ja mam narzeczonego... Poza tym... ty jesteś kumplem mojego brata.
Wzdycham głośno. Czym my jesteśmy? Jakieś propozycje?
– Jesteśmy... przyjaciółmi, którzy czasem... ze sobą sypiają, o czym nikt inny nie wie – odpowiadam, ale postanawiam później wrócić do głębszych przemyśleń na ten temat.
Wracam do całowania jej szyi, kiedy znowu się odzywa:
– Nikt oprócz twojej dziewczyny.
Ignoruję to, jak nazwała Francescę. To też wytłumaczę jej później.
– Federico też wie – mówię lekkim tonem i wracam do ciągle przerywanej przez nią czynności. Ona jednak mnie odpycha i patrzy na mnie przerażona. – Spokojnie, obiecał, że nic nikomu nie powie.
Czuję jednak, że jest spięta, dlatego zwalniam i kładę dłoń na jej talii, po czym powoli zjeżdżam aż do uda.
– Tak po prostu nikomu nie powie?
Wzruszam ramionami. Nie, żeby coś, ale Federico jest ostatnim tematem, jaki chciałbym poruszać podczas obściskiwania się z Castillo.
– Tak w sumie to mu to zwisa. Bardziej przejmowałbym się Fran – oznajmiam i dopiero po chwili zdaję sobie sprawę z tego, że zasugerowałem, iż moja przyjaciółka może nas wydać. To z pewnością nie uspokoiło szatynki. Poza tym, to bzdura. Włoszka nigdy nie wydałaby mnie Diego. – Nie to miałem na myśli – poprawiam się szybko. – Jest raczej przeciwko naszej relacji, ale nas nie wyda.
– Nie dziwię się.
Ponownie się odrywam. Chyba nigdy nie skończymy.
– Co?
Widzę, że pod moim spojrzeniem się peszy. Przygryza wargę.
– Na jej miejscu też nie cieszyłabym się z faktu, że śpisz z inną dziewczyną.
Czy ona sugeruje, że...? Nie, ona tego nie sugeruje. To bzdury!
Przecież nigdy nie mieliśmy siebie na wyłączność. Francesca nigdy nie miała problemu z tym, że zawsze sypiałem z innymi dziewczynami. Wiedziała, że i tak była jedyną stałą. Tylko ona zostawała na noc; tylko z nią piłem rano kawę i tylko z nią rozmawiam poza łóżkiem.
A przynajmniej tak było do tej pory.
Cholera.
Kładę się na plecach obok szatynki i odwracam głowę w jej stronę.
– Naprawdę myślisz, że Fran...?
Wzrusza nieśmiało ramionami.
– N-nie wiem... Nie znam jej i nie rozumiem, co was łączy, ale może...
Pff, to niemożliwe. Nasze stosunki zawsze były czysto przyjacielskie. Z nikim nie jestem tak blisko, kocham ją jak siostrę, ale zawsze oboje mówiliśmy jasno, co nas łączy. Przecież to bez sensu. Francesca powiedziałaby, jakby coś się zmieniło.
Ale... podejście, jakie ma do mnie i Violetty. To dlatego każe mi to zakończyć?
W co ja się wpakowałem?
Przez chwilę leżę w bezruchu i wpatruję się w sufit, zastanawiając się, co robić. Violetta kładzie się na boku i opiera dłoń na moim torsie. Całuje moje ramię, a ja odwracam głowę w jej stronę, po czym delikatnie całuję ją w usta.
Co jeśli to nie Violetta, a Fran jest moimi kłopotami?

Siedzę przy tym stoliku, co zawsze i czekam, aż Włoszka będzie miała przerwę. Jeszcze nigdy chyba się tak nie stresowałem. Muszę wybadać czy Violetta miała rację, a jeśli tak, to powiedzieć Fran, że nic z tego.
Coś mi podpowiada, że to będzie jeszcze trudniejsze niż powiedzenie Teddy, że Święty Mikołaj nie istnieje. Tym bardziej, że w końcowym efekcie okazało się, że ona sama do tego wcześniej doszła.
Kocham Francescę i jest dla mnie cholernie ważna. Zależy mi na niej, ale jak na przyjaciółce. Co jeśli nie będzie chciała być moją przyjaciółką, jak jej powiem, że nie darzę ją... takimi uczuciami? Co ja zrobię bez Fran?
Przerywa moje przemyślenia, kiedy siada naprzeciwko.
– Ja będę mówiła, ty słuchaj – oznajmia, zanim zdążam coś powiedzieć. – Może i nie powinnam się tak na ciebie złościć, ale musisz wiedzieć, że popełniasz błąd. – Wyraz jej twarzy łagodnieje. Kładzie swoją dłoń na mojej. – Bardzo cię kocham, dlatego nie mogę siedzieć bezczynnie i patrzeć, jak pakujesz się w gówno. Musisz to skończyć. To już zaszło za daleko. Wiesz co zrobi Diego, jak się dowie? Bo ja nie chcę się przekonywać. Musisz to zakończyć, okej?
Przełykam głośno ślinę i kiwa głową.
Za późno, Fran. Ja już wpakowałem się w gówno – i to kompletnie niezwiązane z Violettą.

~*~

Namieszałam ;DD. Ale namieszam w przyszłości bardziej, więc oczekujcie ;D.
Krótko i nudno, ale zamieściłam w tym rozdziale to, co chciałam, a że nie jest to nie wiadomo, jak ciekawe, to nie chciałam tego przedłużać. Znowu za dużo dialogów, a przynajmniej w pierwszym fragmencie ;p. Muszę to w końcu poprawić, wiem.
Jak Wam mijają wakacje? Mi cholernie szybko. Za szybko zdecydowanie ;p. Tak mało zrobiłam, a mam wrażenie, że zaraz się skończą. Czemu rok szkolny tak nie wygląda? :((
Ah, no i bardzo dziękuję za tyle komentarzy pod poprzednim rozdziałem <3. Sorka, że w zamian daję Wam taką nudę ;p. No i stuknęło 100 obserwatorów za co również cholernie dziękuję <33.
Wgl to za ponad miesiąc minie rok, odkąd zaczęłam pisać to opowiadanie i przypomniałam sobie, jak cholernie mało pomysłów miałam jak to zaczynałam ;D. Jedyną pewną była chyba tylko narracja i zawód Leona ;p. Cieszę, że tak się to rozwinęło, bo teraz mam mnóstwo pomysłów, które, mam nadzieję, się Wam spodobają ^-^.
Mam nadzieję, że nie zanudziliście się na śmierć i czekam na Wasze opinie ;*.

Do następnego! :)

Quinn ;*