środa, 21 grudnia 2016

23. ~ #TeamLeon



Leżę i gapię się w sufit, czekając. Właściwie to powinienem przestać się łudzić, że ten idiota przestanie chrapać jakąś godzinę temu. W sumie na chwilę przestałem, ale nie jestem zbyt cierpliwy, więc moje próby zaśnięcia zostały przerwane po jakichś pięciu minutach.
Przypomnijcie mi, żebym po powrocie do domu wysłał go do jakiegoś lekarza – oczywiście na jego koszt. Mógłbym mu to zafundować na Święta, gdyby nie to, że kretyn podstępem mnie tu wywiózł – już nigdy w życiu ode mnie nic nie dostanie.
Wzdycham głośno i postanawiam wyjść po szklankę wody. Przysięgam, że gdybym jeszcze chwilę z nim został, udusiłbym kretyna poduszką.
W kuchni jest ciemno, oświetla ją jedynie księżyc, mimo to od razu dostrzegam siedzącą na blacie Violettę. Wpatruje się przed siebie i nie dostrzega mnie nawet wtedy, gdy opieram się o framugę i stoję tak z dwie minuty.
– Lunatykujesz czy co? – pytam w końcu, a ona wzdryga się i od razu przenosi wzrok na mnie.
– Nie strasz mnie! – krzyczy szeptem, po czym zerka na zegarek znajdujący się na kuchence. – Jest trzecia, co tu robisz?
Unoszę brwi i wchodzę do pomieszczenia.
– Powiedz to swojemu durnemu, chrapiącemu bratu – mówię, nalewając sobie wody do szklanki.
– Przynajmniej nie śpiewa.
Zamieram ze szklanką przy ustach i patrzę w jej stronę.
– A śpiewał? – pytam, łudząc się, że żartowała. Niestety potwierdzenie w postaci kiwnięcia głowy, rozwiewa wszelkie wątpliwości. Postanawiam jednak zmienić temat, zanim obraz śpiewającego przez sen Diego wedrze się do mojej głowy. – Co tu robisz?
Wzrusza ramionami.
– Myślę.
– O?
Patrzy na mnie przez chwilę, przygryzając wargę.
– Nie powiem ci – oznajmia po chwili zastanowienia.
– Nie? – Staję naprzeciwko niej i przybliżam się.
– Jesteśmy w kuchni, ktoś może wejść – mówi, ale mimo to uśmiecha się i minimalnie zbliża swoją twarz do mojej.
– Jest trzecia nad ranem – zauważam. – Wszyscy śpią.
Nie zaprzecza. Co więcej – to ona całuje mnie pierwsza. Moje dłonie od razu wędrują na jej plecy, podczas gdy ona zarzuca ręce na moją szyję i po chwili czuję jej palce na moim karku i we włosach. Oplata mnie nogami w pasie, kiedy przenoszę pocałunku na jej szyję. Nie zostaję tam jednak długo, już po chwili wracam do jej ust. Całuję je dopóki nie słyszę chrząknięcia...
Dopiero po chwili dociera do mnie, co usłyszałem. Szybko odrywam się od Violetty i odsuwam, a ona zeskakuje z blatu. Kierujemy spojrzenia w stronę drzwi... prosto na ojca szatynki.
Gdy tylko przerywamy rusza i mija nas na drodze do lodówki. Wyjmuje z niej mleko, po czym wlewa sobie trochę do szklanki i odkłada. Obserwujemy w milczeniu, jak wraz ze szklanką odchodzi w stronę wyjścia.
– Późno już – rzuca tylko.
Kiedy znika z zasięgu naszego wzroku, odwracam się do szatynki.
– Powie komuś?
Zakrywa usta dłonią i kręci głową.
– Nie mam pojęcia.

Byłem pewien, że kolacja z rodziną Violetty i Diego była najbardziej niezręcznym spotkaniem, jakie przeżyłem – aż do dzisiaj i do śniadania z ich ojcem. Znowu obecna jest cała rodzinka, ale jedyne osoby, które dostrzegam to siedząca naprzeciwko mnie Violetta i jej ojciec, który co chwila na mnie zerka. Czuję się winny za każdym razem, kiedy podnoszę wzrok i przypadkiem moje spojrzenie pada na szatynkę – wszystko tuż przed jego nosem i bacznym spojrzeniem, bo gapi się przez cały czas. Nie jestem nawet pewien czy w ogóle mruga.
Przynajmniej najwyraźniej nikomu nie powiedział.
Jeszcze...
Przysięgam, że zrobił bym wszystko, aby odwrócić swoją uwagę.
– Leon, masz jakąś dziewczynę? – zwraca się do mnie matka Diego.
Nie, nie o to mi chodziło.
Nie trudno się domyślić, że jego ojca również zainteresowała odpowiedź na to pytanie. I Kretyna z imieniem zaczynającym się na literę C. Cameron? Charlie? Cyrus? Colin?
Nie, za cholerę nie zgadnę. Spytam Violetty przy najbliższej okazji.
Albo i nie...
Bądźmy szczerzy, nikogo nie obchodzi imię tego debila. Chyba, że nie jesteście #TeamLeon, wtedy właściwie to nie wiem, co tu robicie. Wy też powinnyście się nad tym zastanowić. Kiedy skończycie, nie zapomnijcie kupić sobie koszulki z moją podobizną, a potem możecie wrócić.
– Nie – odpowiadam niepewnie i obserwuje reakcje wszystkich. Ojciec Violetty wygląda jakby chciał mi przypieprzyć, ale to by się pewnie nie zmieniło, nawet gdyby odpowiedź była twierdząca. Jej matka natomiast lekko się uśmiecha, a narzeczony z kretyńskim imieniem na C przygląda mi się podejrzliwie.
– Tato, wydaje mi się, że okno w moim pokoju jest nieszczelne, mógłbyś później to sprawdzić? – mówi Violetta, próbując odwrócić ode mnie uwagę. Niestety jej ojciec ma inne plany, więc najzwyczajniej w świecie ją olewa.
– Wolisz jednorazowe romanse? – zwraca się do mnie, a ja zastygam. Reakcja Violetty jest podobna.
#TeamLeon... byłyście wspaniałe. Będę za Wami tęsknić, kimkolwiek jesteście. Pora się jednak pożegnać, bo zaraz zostanę zabity. Przypilnujcie, żebym w trumnie miał dobrze ułożone włosy. Niech wyglądają tak, jakbym dopiero co wstał. Jeśli będą ulizane, nawiedzę każdą z Was.
– Spróbuj znaleźć dziewczynę, która nie będzie miała problemu ze znikaniem na tydzień po to, żeby wrócić na dwa dni i lecieć dalej – odpowiada za mnie Diego, najwyraźniej myśląc, że Castillo czepiał się w ten sposób jego. Moje włosy i ja, jesteśmy wdzięczny za mały mózg Diego.
Tym razem jego matka zmienia temat:
– Jak się wam mieszka w Seattle? – zwraca się do Violetty.
– Może być – odpowiada Violetta obojętnie, najwyraźniej bardziej skupiona na swoim ojcu.
– Właściwie to chcemy wam coś powiedzieć – wyrywa się C... Może jakaś podpowiedź?
– Chcemy? – pyta zdezorientowana szatynka. Coś czuję, że to będzie zabawne.
– Postanowiliśmy, że pora się pobrać. Chcemy wybrać datę.
Kto by pomyślał? To nie było zabawne. Ani trochę.
Nie dla #TeamLeon...

Słysząc przekręcany zamek w drzwiach łazienki, wzdrygam się. Niestety dla mojej twarzy, wzdryganie się podczas golenia to zły pomysł. Skupiam uwagę na małej ranie, kiedy widzę w lustrze, jak drzwi za mną się otwierają, a w progu staje Violetta z nożem w ręku. Zamyka za sobą drzwi, po czym przekręca zamek, a ja w tym czasie się do niej odwracam.
– Nie – mówię stanowczo. – Sadomaso mnie nie interesuje.
Patrzy na mnie jak na idiotę, po czym jej spojrzenie pada na nóż, który wciąż trzyma w swojej dłoni. Odkłada go na blat, przy którym stoję i odpowiada:
– Musiałam otworzyć jakoś drzwi.
Nie czekając na moją odpowiedź, pochodzi do kabiny prysznicowej i odkręca wodę, najwyraźniej chcąc nas zagłuszyć.
– Musimy porozmawiać – oznajmia i staje naprzeciwko.
– Nie mogłaś poczekać, aż się ogolę i ubiorę? – Wspominałem, że mam na twarzy piankę do golenia i stoję w samym ręczniku owiniętym wokół pasa.
Taksuje mnie wzrokiem, po czym wraca do twarzy.
– Nie – odpowiada. – Przeciąłeś się. – Po tych słowach przykłada palec do mojej twarzy, a ja wzdycham, kiedy dostrzegam na nim krew.
– O co chodzi?
– Nie wiedziałam o tym – mówi i nie zwracając uwagi na to, że kompletnie nie ogarniam o gada, kontynuuje: – Wcale o tym nie rozmawialiśmy. Nie wiem, czemu z tym wyskoczył.
– Violetta?
– Co? – przerywa i podnosi na mnie wzrok.
– O czym my rozmawiamy?
– O tym, co powiedział Colton na śniadaniu – odpowiada takim tonem, jakby to było oczywiste.
Colton? Imię, jak dla królika.
– Czemu o tym rozmawiamy? – zadaję kolejne pytanie.
– Bo Colton mówił o naszym ślubie, a ty i ja...
– ...sypialiśmy ze sobą – kończę za nią, odwracając się do lustra i wracając do golenia się. – Nic więcej. Poza tym skończyliśmy z tym, pamiętasz?
Chciałyście, żebym się przyznał się, że nie podoba mi się fakt, że wychodzi za innego gościa? Ta, może od razu zażyczcie sobie jednorożca i wehikuł czasu.
Przez chwilę wpatruję się we mnie bez słowa, po czym kiwa głową.
– Tak, przepraszam, że ci przeszkodziłam – oznajmia i, zanim zdążam coś powiedzieć, wychodzi.
Przynajmniej teraz otworzyła drzwi bez pomocy noża. Obawiam się, że w innym wypadku, mogłoby to być dla mnie niebezpieczne.

– Rozrywka życia – komentuję, kiedy siedzę obok Diego na kanapie w salonie i oglądamy telewizję. W odpowiedzi pogłaśnia, nie odrywając wzroku od odbiornika. Kretyn.
Wzdycham głośno, po czym zerkam za siebie. Mam stąd idealny widok na otwarte drzwi kuchni i Violettę obściskującą się z... Cameronem? Jakby kogoś obchodziło jego imię...
Próbuję się zmusić, aby ponownie odwrócić się do telewizora i skupić uwagę na tym nudnym programie o pandach, ale jedyne co w tej chwili mam ochotę to zmusić ich jakoś do przestania. Albo przynajmniej przeniesienia się gdzieś indziej... Nie, jednak do przestania.
Dzisiaj po raz pierwszy miałem okazję dostrzec, że w ogóle są parą. Właściwie to nie jedną – jakieś milion. I może jestem narcystyczny, ale mam wrażenie, że Violetta robi to specjalnie. Nie wierzę, że od kompletnego ignorowania się przeszli do macanek i publicznego obściskiwania ot tak.
Utwierdzam się w swoim przekonaniu, kiedy otwiera na chwilę oczy i zerka na mnie, po czym wraca do ust Connor'a.
Zmuszam się do powrotu do oglądania telewizji i wkładam całą swoją siłę woli, aby już się nie odwracać. 
Po kilku minutach Violetta przechodzi przez salon, po czym wchodzi po schodach na górę. Na dalsze siedzenie tutaj nie starcza mi już silnej woli – sorry, Carlos, było się nie obściskiwać na moich oczach.
Wstaję i patrzę na Diego.
– Idę spać – oznajmiam, a on marszczy brwi i zerka na zegar, wiszący na ścianie.
– Jest dwudziesta druga.
Wzruszam ramionami.
– Starzeję się.
Nie czekając na odpowiedź, wchodzę po schodach na górę. Kieruję się w stronę pokoju, w którym śpię z Diego i wkładam poduszki pod kołdrę na swoim tymczasowym łóżku. Wiem, co sobie myślicie – "Diego to nie idiota, zorientuje się, że nikt tam nie śpi". Moja odpowiedź jest prosta – "Diego to wielki, wielki, wielki... wielki idiota i za cholerę się nie zorientuje, więc po co mam się wysilać?".
Wychodzę na korytarz i tym razem kieruję się do sypialni Violetty. Wchodzę do środka i od razu zamykam za sobą drzwi na zamek. Szatynka stoi przy łóżku z komórką w ręku i podnosi wzrok. Marszczy brwi, ale zanim o cokolwiek pyta, podchodzę do niej, po czym obejmuję dłońmi jej twarz i całuję ją. Nie odrywając się od niej, wyciągam telefon z jej dłoni i rzucam go na jej łóżko. Jej ręce od razu lądują na moich plecach i we włosach.
#TeamLeon wychodzi na prowadzenie. Kto by się spodziewał?

Budzę się, obejmując plecy Castillo. Od razu sięgam po swoją komórkę i sprawdzam godzinę – druga w nocy. Teraz albo nigdy.
Delikatnie wstaję z łóżka i szybko się ubieram. Następnie opuszczam sypialnię szatynki i kieruje się do pokoju, który dzielę z Diego. Wyjmuję swój spakowany bagaż spod łóżka i zabieram kluczyki do samochodu bruneta z jego walizki. Następnie ulatniam się ze swoimi rzeczami, wsiadam do auta i ruszam.
Po pół godzinie jazdy, wyjmuję swoją komórkę i dzwonię do Diego.
– Halo? – odzywa się zaspanym głosem.
– Wesołych Świąt. I dzięki za pożyczenie auta – obiecuję, że oddam z pełnym bakiem.
– Co? Leon, gdzie ty jesteś?
– Sam się domyśl – rzucam i rozłączam się.
Chyba nie myślałyście, że mam zamiar siedzieć tam całe Święta? 

~*~

To, jak długo nie było rozdziału może lepiej zostawię bez komentarza.
Sorka.
Z informacji, to mam tylko taką, że wczoraj zaczęła mi się przerwa świąteczna i będzie trwać do 10.01 bodajże, więc postaram się dodać chociaż po jednym rozdziale na każdego bloga. Ale przedtem muszę sobie zanotować o czym mają być przyszłe rozdziały, bo wypadłam z rytmu, a pamięć mi szwankuje  mam pomysły, ale muszę je sobie przypomnieć i jakoś uporządkować XD.
Tyle. Wesołych Świąt wszystkim ;**

Do następnego :)

Quinn ;)

PS
Korektę postaram się zrobić jutro, dzisiaj jestem zbyt zmęczona i mi się nie chce ;p.