poniedziałek, 28 grudnia 2015

08. ~ Foch



Kiedy otwieram oczy, promienie słoneczne już bezczelnie święcą w mojej sypialni. Powinienem zainwestować w porządne zasłony. 
Wzdycham głośno i dopiero teraz zauważam, że leżę obok Violetty. Spałem na brzuchu, jedną ręką obejmując poduszkę, a drugą mając przerzuconą przez talię szatynki. Ona z kolei leży na plecach i obejmuję tę rękę swoimi.  
Delikatnie wstaję, starając się jej nie budzić i patrzę na zegarek – czternasta. Wzdycham głośno i wychodzę z pokoju, zanim obudzę Castillo Tak naprawdę rzadko śpię tak długo. Słońce budzi mnie, kiedy tylko się pojawi, a fakt, że późno zasypiam nie pomaga. Jednak po tym, czego się wczoraj nasłuchałem od Violetty, każdy by padł. 
Swoją drogą – wciąż nie wiem, o co chodzi. Odkryłem, że Castillo, kiedy się denerwuje, mówi dużo, ale bez sensu. Przez kilka godzin płakała i mówiła o... No właśnie nie wiem, o czym. 
Właściwie to nawet nie mam pojęcia, kiedy zasnąłem, ale cieszę się, że to nastąpiło, bo obawiam się, że jeszcze trochę i zrobiłbym jej krzywdę.   
Robię dwie kawy, kiedy słyszę dzwonek swojej komórki. Podnoszę ją z blatu i odbieram połączenie od Lary.  
– Jesteśmy już w drodze do ciebie. Podrzucę ją trochę wcześniej. 
Marszczę brwi. 
– Co? Kogo? Czemu? 
– Nawet nie mów, że zapomniałeś. 
– Chcę jechać do domu! – słyszę w tle i od razu sobie przypominam. Teddy. 
– Skąd. Jasne, że pamiętam. 
Wzdycha i wiem, że mi nie wierzy, ale postanawia nie ciągnąć tego tematu. 
– Po prostu chciałam cię uprzedzić, żebyś w razie czego mógł się pozbyć jakiejś laski, którą przytargałeś zeszłej nocy. 
Rozłącza się, a ja odwracam się i zauważam, że laska, którą przytargałem zeszłej nocy właśnie się wymyka. 
– Co robisz? 
Gwałtownie staje i odwraca się przodem do mnie. 
Włosy ma poczochrane, ciuchy pogniecione, a makijaż rozmazany – w sumie nie muszę już poznawać odpowiedzi na moje pytanie. 
– J-ja... Powinieneś mieć tu więcej ścian. 
Marszczę brwi, po czym rozglądam się po swoim mieszkaniu. Drzwi wejściowe znajdują się w salonie, który jest jednocześnie też kuchnią, jadalnią i przedpokojem. Do tego wszędzie są okna od podłogi do sufitu i sporych rozmiarów balkon. Właściwie jedyne miejsce, w którym można mieć trochę prywatności to łazienka i sypialnia. 
– Po co skoro mieszkam tu tylko ja? 
Kiwa głową. 
– Słuszna uwaga – rzuca i znowu odwraca się do wyjścia. 
Szybko ją łapię i z powrotem obracam w swoją stronę. Automatycznie zakrywa ręką swoje usta. Unoszę pytająco brew. 
– Nie myłam zębów, a ty stoisz za blisko. 
Przewracam oczami i puszczam ją, po czym opieram się o blat i obserwuję, jak sięga do torebki i bierze do buzi garść miętowych tic tac'ów. Śmieję się pod nosem, a ona przez chwilę stoi w milczeniu i nagle pyta: 
– Mogę już iść? 
Teraz nie mogę się powstrzymać, wybucham śmiechem. 
– Przestań w końcu się ze mnie śmiać! 
Nie robię sobie nic z jej słów, nie mogę przestać. 
– Idę. 
– Nie, nie, nie. – Znowu ją łapię i obracam. – Chodź.  
Staję za jej plecami i kładę dłonie na jej ramionach, po czym prowadzę ją do piekarnika, który znajduje się na wysokości jej twarzy. Kiedy widzi w nim swoje odbicie, zakrywa dłońmi twarz.  
– Potrzebuję prysznica. 
– Obok sypialni.  
Kieruje się w ich stronę, wciąż zasłaniając twarz. 
– Ręczniki są w szafce w łazience, a ubrania Fran są w mojej szafie w sypialni.  
Odwraca się gwałtownie. 
– Nie ubiorę ciuchów twojej dziewczyny. 
– To nie moja dziewczyna – zaznaczam. Nienawidzę tego określenia. 
Zabiera ręce i unosi brew. 
– Masz jej ubrania w szafie. 
– Okej! – Wyrzucam ręce w powietrze. – Skoro chcesz wyjść do ludzi w tym, to nie będę cię powstrzymywał. 
Ogląda swoje pogniecione ciuchy, po czym bez słowa idzie do mojej sypialni. 
– Ha! – krzyczę za nią, po czym uświadamiam sobie, że zachowuję się, jak dziecko. 

Siedzę na fotelu naprzeciwko kanapy, a ona na niej. Nie odezwała się odkąd tutaj przyszła, ale wiem, że w końcu się złamie. 
Nagle wstaje i kieruje się do kuchni, a ja ją bacznie obserwuję. Zabiera stołek spod blatu śniadaniowego i przysuwa go do szafek. Wchodzi na niego, po czym otwiera drzwiczki szafki ze słodyczami. 
– Teddy, widzę cię! 
Kompletnie mnie olewając, wyciąga czekoladowego batonika i wraca na kanapę, nawet nie zamykając szafki ani nie odstawiając stołka. 
Bierze pierwszego gryza, kiedy mówię: 
– Teddy, batoniki są dla grzecznych dzieci. 
Nie odpowiada, tylko sięga po pilota i włącza telewizor. 
– Teddy, wyłącz to. 
W odpowiedzi podgłasza.
Już mam wstać i wyłączyć ten telewizor, kiedy w pomieszczeniu pojawia się Violetta. Blondynka obrzuca ją tylko szybkim spojrzeniem i wraca do oglądania bajki. 
Wzdycham głośno. 
– Spieszysz się gdzieś? – pytam. 
– Nie, czemu? 
– Mogłabyś tu posiedzieć i pilnować, żeby nie wyskoczyła przez okno, kiedy będę brał prysznic?

Pewnie zastanawiacie się, jak udało mi się wziąć śmiertelnie obrażoną Teddy na ten cały koncert to szkoły. Odpowiedź jest prosta – nie udało. Dodałbym słowo jeszcze, ale straciłem cały swój optymizm pół godziny temu. Powinniśmy już tam być, a tymczasem Teddy płacze i krzyczy, że nigdzie nie idzie, Violetta próbuje ją uspokoić, a ja rozmawiam z Larą przez telefon. 
– Oddaj ją do adopcji – oznajmiam. – Albo do wojska. 
Słyszę westchnięcie po drugiej stronie słuchawki. 
– To tylko hormony, nie wiem, okres dojrzewania? 
– Podczas swojego okresu dojrzewania, przespałaś się z byle gościem i teraz sama wychowujesz dziecko. Teddy jest na to za młoda. 
Kolejne westchnięcie. 
– Naprawdę nie dasz rady jej tam zawieść? 
– Mógłbym ją związać i zawieść w bagażniku, ale ktoś mógłby się zaniepokoić i zadzwonić na policję, a ja za kilka dni mam lot, więc nie mogę wylądować w więzieniu. 
Daję jej chwilę na zastanowienie się. 
– Zadzwonię do szkoły, może uda się ją jakoś zastąpić. Nie pozwalaj jej oglądać telewizora i nie dawaj słodyczy, będę około dwudziestej drugiej drugiej. 
Rozłączam się i wracam do Teddy. Ona mnie olewa, ale szatynka od razu do mnie podchodzi. 
– Możemy porozmawiać? 
Włączam blondynce bajkę i prowadzę Castillo do sypialni. 
– Co jest? – pytam, zamykając drzwi. 
– Teddy twierdzi, że skoro Lara ma chłopaka, to on będzie jej tatą, a ty ją zostawisz.  
Marszczę brwi.  
– Skąd wzięły jej się te bzdury? 
– Ponoć tak powiedział chłopak Lary. 

~*~

Tak, wiem, że rozdział jest MEGA krótki. Przepraszam, ale siedzę teraz chora, mój mózg ledwo pracuje i wiem, że powinnam odłożyć pisanie tego na jakiś inny dzień, ale w sumie już nić więcej nie wymyślę, przykro mi. Chciałam, żeby to się skończyło tak, a że nie rozwinęłam wcześniejszych fragmentów to... Następnym razem będzie lepiej, ok? ;(
Jak święta? :D Ja pierwszy raz w życiu spędziłam je tylko z rodzicami i bratem, ale nie żałuję, bo pierwszego dnia świąt pojechaliśmy do Gamla Stan (taka starówka w Sztokholmie), a drugiego dnia do najstarszej dzielnicy w Sztokholmie położonej tam, gdzie największe jezioro w Szwecji. Problem w tym, że wszędzie była woda, a ja nie jestem fanką szalików i czapek, więc  od dwóch dni leżę w łóżku i oglądam filmy, a od czasu do czasu krzyknę do mamy, że umieram. Jestem z siebie dumna, że wgl dałam radę skończyć to coś u góry! XDDD
Mam nadzieję, że Wy nie cierpicie tak jak ja ;p.
Btw, uwaga: W KOŃCU DOSTAŁAM LAPTOPA! <333 Rodzice powiedzieli, że to ostatni tak drogi prezent w moim życiu, ale warto było ;D. W końcu mogę swobodnie pisać rozdziały, kiedy chcę, a nie kiedy akurat rodzice nie ptrzebują swoich lapków ^^.
Mam nadzieję, że rozdział nie był najgorszy i czekam na Wasze opinie ;*

Do następnego! :D

Quinn <3

PS#1
Jeszcze raz przepraszam za beznadziejną długość, kiedyś Wam to wynagrodzę ;D.

PS#2
DZIĘKUJĘ ZA 100 TYSIĘCY WYŚWIETLEŃ! <333333