sobota, 31 stycznia 2015

Rozdział IX ~ "Znasz nową asystentkę ojca?"

Rozdział dedykuję Miśkowi :*



– Jeśli chcesz zrobić mi na złość - okej, ale nie rób tego kosztem Violetty – rzucił Diego, wchodząc do gabinetu swojego młodszego brata.
Leon spojrzał na niego, nie wiedząc, o co może mu chodzić. W myślach analizował to, co robił przez ostatnie dni i zastanawiał się, czy zrobił coś Diego lub jego dziewczynie. Z dumą stwierdził, że przez ostatni tydzień – od spotkania na cmentarzu – nie widział się z Violettą. Nie miał też czasu robić na złość Diego, ponieważ spędził ten czas na spotkaniach z Francescą i pewnej przypadkowej kobiecie.
Opowiedział Włoszce o swojej obietnicy. Ta jak zwykle upierała się, że wszystko powinien powiedzieć Diego. Jak zwykle kieruje się zasadą - lepsza najgorsza prawda od kłamstwa. Tyle, że to nie on chodził z brunetem i to nie jego obowiązywała szczerość wobec niego.
W końcu podniósł wzrok na starszego brata, stojącego w drzwiach, i zmarszczył brwi.
– Przecież ostatnio nic jej nie zrobiłem – odpowiedział i wrócił do pracy.
Zdenerwowany Verdas podszedł bliżej i zajął miejsce na krześle, naprzeciwko swojego brata.
- Namówiłeś ojca na to, żeby zamiast Violetty, zatrudnił jakąś laskę, z którą na 99% się przespałeś.
Szatyn podniósł palec oburzony, przerywając tym wypowiedź mężczyzny.
– Jeszcze z nią nie spałem – obronił się. Dopiero po chwili dotarło do niego, że brzmiało to dużo gorzej niż w jego głowie. – I nie zamierzam! – dodał szybko. Kiedy jednak napotkał kpiące spojrzenie swojego brata, zdał sobie sprawę, że wcale mu nie wierzy.
Westchnął głośno. Dzisiaj Jocelyn miała zacząć pracę w firmie ich ojca. Leon bez większych trudności namówił go, żeby ją przyjął. Ten jednak nic nie wspominał o tym, że tą posadę ma przyjąć Violetta.
– Skąd miałem wiedzieć, że twoja laska chce tą posadę?
– Mówiłem o tym ostatnim razem, gdy ojciec nas do siebie wezwał.
Młodszy Verdas zmarszczył brwi i próbował wrócić myślami do jakiegoś spotkania z Diego i ojcem. Nic jednak nie przychodziło mu do głowy.
– Byłem wtedy pijany?
Brunet pierw westchnął, a potem schylił się i uderzył głową w biurko. Po chwili jednak dotarło do niego, co jego młodszy brat robił, kiedy ten namawiał ojca na to by dał posadę swojej asystentki szatynce. Podniósł wzrok.
– Oglądałeś głupie filmiki z kotami na telefonie.

Stał przy recepcji, kiedy nagle ciepłe, delikatne dłonie zasłoniły mu oczy. Uśmiechnął się pod nosem. Delikatnie zdjął dłonie z twarzy i odwrócił się. Tak, jak się tego spodziewał – ujrzał Jocelyn. Była szeroko uśmiechnięta i otwierała usta, aby coś powiedzieć, kiedy ten jej przerwał:
– Tak, dziękowałaś mi już. – Westchnął i odwrócił się z powrotem. Mimo to uśmiech nie znikał mu z twarzy. Kobieta stanęła obok i oparła się o biurko.
– Naprawdę nie wiem, jak ci się odwdzięczę.
– Wystarczy, że cię nie zwolnią.
Zrobiła naburmuszoną minę, ale Verdas wiedział, że udaje. Może nie znał jej i jej nawyków tak dobrze, jak Violetty, ale od razu zgadywał, kiedy kłamie.
 Więc uwiodłeś moją przyjaciółkę – zagadnęła, kiedy Castillo wyszła do łazienki. Leon mylił się, gdy myślał, że spotkanie w klubie będzie ich ostatnim. Nie minęło dużo czasu, kiedy szatynka przyszła do niego, oznajmiając, że następnego popołudnia zjedzą lunch w towarzystwie Jocelyn. Jak się okazało – nie miał nic w tej sprawie do gadania.
Takim oto sposobem siedział w dość małej knajpie urządzonej w przytulnym stylu, jedząc i rozmawiając ze swoją dziewczyną i jej przyjaciółką. Mimo, że niedawno spędził z nimi cały wieczór, teraz po raz pierwszy rozmawiał z kobietą w cztery oczy.
Pochyliła się nad stołem i dała mu znak ręką, żeby się przybliżył. Po krótkiej chwili zastanowienia, zrobił to.
 Jeśli okaże się, że jest jedną z twojego haremu, urwę ci jaja i zrobię z nich breloczek.
Długo nie wytrzymali i oboje wybuchnęli śmiechem.
 Mówię serio – broniła się, ale te słowa w połączeniu z jej niepohamowanym śmiechem, zupełnie traciły sens.
Kiedy w końcu się uspokoili, Violetta wróciła. Usiadła obok Verdasa i dokładnie się im przyjrzała.
 Z czego się śmialiście?  zapytała zdezorientowana.
Jocelyn ponownie się zaśmiała, a Verdas szeroko się uśmiechnął, całując szatynkę w policzek.
– Jocelyn?
Na dźwięk jej głosu, kobieta się odwróciła, a wzrok Leona powędrował do gabinetu Diego, z którego właśnie wychodziła Castillo. Obojgu przyjrzała się zaniepokojona, ale nic więcej nie powiedziała. Na jej twarzy malowało się zdziwienie, ale szatyn nie był w stanie określić, czy jest zła, smutna, czy szczęśliwa. Obstawiał jednak pierwszą bądź drugą wersję. Zdał sobie sprawę, że trzecia graniczy z cudem.
Już chciał coś powiedzieć, kiedy zza pleców kobiety wyłonił się Diego.
– Znasz nową asystentkę ojca? – zapytał również zdziwiony.
– Asystentkę twojego ojca? – Gwałtownie odwróciła głowę w stronę bruneta, po czy ponownie przyjrzała się swojej byłej przyjaciółce.
Leon zastygł i sam nie wiedział, co powiedzieć. Wiedział, że gdyby próbował się bronić, Diego od razu zacząłby coś podejrzewać. Poza tym, nie czuł się winny. Mimo, że z początku chciał po prostu wkurzyć Castillo, końcowy efekt był taki, że pomógł swojej znajomej w dość ciężkiej sytuacji.
Kiedy starszy Verdas już chciał coś powiedzieć, lecz szatynka odezwała się pierwsza.
– Moja... stara znajoma. – Nie odrywała wzroku z twarzy kobiety. – Dawno temu urwał się nam kontakt. Nie miałam pojęcia, że tutaj pracuje. – Na koniec wypowiedzi, odwróciła się do swojego chłopaka i wymusiła lekki uśmiech.
– To też znajoma Leona, prawda?
Zanim szatyn zdążył cokolwiek odpowiedzieć, ten kontynuował:
– Ojciec z jego polecenia zatrudnił ją na to stanowisko.
Castillo automatycznie spojrzała na swojego byłego chłopaka. Wiedział już, co ma ochotę mu powiedzieć. Widział, że gdyby nie Diego, wygarnęłaby. Dawna Violetta robiłaby to płacząc. Teraz jednak, kiedy zobaczył w jej oczach złość zrozumiał, że nie wie, co zrobiłaby teraźniejsza.
Jocelyn również odwróciła się do szatyna. Na chwilę przeniósł wzrok z kobiety na swoją przyjaciółkę.
– Ja... powinnam chyba wracać do pracy.
Zanim zdążył coś odpowiedzieć, odeszła od recepcji i skierowała się w stronę pomieszczenia socjalnego, starając się nie patrzeć na nikogo z trójki.
Diego zmarszczył brwi, ale zanim zdążył o coś zapytać, zadzwonił telefon w jego gabinecie. Przeprosił, po czym pocałował szatynkę w policzek i oddalił się, zamykając za sobą drzwi, żeby odebrać.
– Nie wierzę, że to zrobiłeś – powiedziała, chodząc po gabinecie. – Myślałam, że mogę ci zaufać. Że będziesz grać fair, i że zapomnisz o tym, co nas łączyło. Czyli właściwie o samym seksie, bo tylko tym dla ciebie byłam i...
– Dobrze wiesz, że to nieprawda – przerwał jej. Sam wmawiał to sobie na samym początku, ale ona miała zawsze świadomość, że łączy ich coś więcej. I, kiedy przyszło co do czego, wciąż mu to powtarzała.
Nie odpowiedziała.
Przeszła powolnym krokiem po gabinecie, patrząc w stronę okna.
– Może usiądziesz? Przez to twoje chodzenie w kółko, kręci mi się w głowie.
Spiorunowała go wzrokiem, ale po chwili wewnętrznej walki z samą sobą odsunęła krzesło naprzeciwko biurka Verdasa. Zanim jednak usiadła, spojrzała na niego i ponownie wsunęła siedzenie. Następnie przeszła na drugi koniec pomieszczenia i usiadła na białej, skórzanej kanapie. Założyła nogę na nogę i wpatrywała się przez siebie.
– Okej, zachowujmy się jak dzieci – odezwał się, po czym westchnął zirytowany. Założył ręce za głowę, po czym się na nich oparł i wzniósł oczy do góry.
– Ja zachowuję się jak dziecko? – zapytała oburzona, przenosząc na niego wzrok. – I kto to mówi?! Jesteś jednym, wielkim dzieciakiem! Najpierw obiecujesz mi, że nikt od ciebie nie dowie się o tym, że znaliśmy się wcześniej, a potem namawiasz swojego ojca, żeby zatrudnił Jocelyn!
Ponownie wstała i zaczęła chodzić po gabinecie.
– Nie wierzę, że nie wiedziałeś, że się pokłóciłyśmy!
– Wiedziałem też, że jej ojciec jest chory i ona potrzebuje tej pracy! – podniósł głos. – Przykro mi, że w odróżnieniu od ciebie nie interesuje mnie tylko moja osoba!
Stanęła w miejscu i spojrzała mu w oczy. Zobaczył łzę spływającą po jej policzku.
– Fajnie, że w końcu się dowiaduję, co od zawsze o mnie myślisz.
Zanim jednak zdążył coś odpowiedzieć, wyszła z gabinetu trzaskając drzwiami.

~*~

Mamy 9! ^^ Wiem, że trochę nudnawa, wspomnienie denne, a ja nie umiem pisać kłótni, ale... ALE TAK ;(. Ogólnie przepraszam, że nie było tego rozdziału w zeszłym tygodniu (zaczęłam go pisać 2 tygodnie temu ://) ale... czas. Czemu on tak szybko mija, kiedy jest weekend, a tak wolno, kiedy Nicol siedzi na fizyce czy biologii? ;-;
No, mam nadzieję, że mimo wszystko, nie jest tak źle i choć jedno zdanie tego czegoś u góry się Wam spodobało ^^

Czekam na opinie :*

Nicole <3

piątek, 16 stycznia 2015

Rozdział VIII ~ Jocelyn




– Leon! – usłyszał zza pleców. Postanowił wrócić do domu dłuższą drogą. Przeanalizować wszystkie zdarzenia minionego dnia i przede wszystkim zastanowić się nad tym, co zaledwie pół godziny temu, obiecał szatynce.
Odwrócił się do znajomego głosu i zobaczył kobietę podbiegającą do niego.
– Boże, to naprawdę ty! – krzyknęła w chwili, gdy ustała naprzeciwko i rzuciła mu się na szyję. Szatyn bez wahania oddał uścisk. – Nic się nie zmieniłeś.
– Vice versa – zaśmiał się. – Co robisz w Buenos Aires? – zapytał, odsuwając się lekko.
– A jak myślisz? Z ojcem coraz gorzej, więc postanowiłam wrócić. O ile znajdę pracę – na dobre. Co powiesz na kawę?
Spojrzał w jej niewinne, zawsze wesołe oczy i uśmiechnął się.
– Z tobą zawsze.
– Polubisz ją – zapewniła go. Od tygodnia namawiała go na to, żeby poznał jej najlepszą przyjaciółkę. Wciąż odmawiał – uznawał, że tak robią tylko prawdziwe pary. Mimo, iż miał świadomość, że wpada po uszy, nadal nie chciał sam przed sobą przyznać, że on i Violetta to zdecydowanie coś poważnego.
Przez ostatnie dni, unikał rozmowy zarówno o swojej, jak i szatynki rodzinie. Nie zapoznał jej także z żadnym swoim znajomym i nie palił się do poznawania jej. Za wszelką cenę chciał uniknąć wszystkiego, co przypominałoby normalny związek dwójki dorosłych ludzi. Zamiast tego wolał sobie wmawiać, że łączy ich tylko seks i nic poza tym.
W końcu jednak się złamał. Musiał przyznać, że Castillo była niewiarygodnie upartą osobą. Uznał, że jeśli raz spotka się z jej przyjaciółką, nie będzie musiał więcej słuchać jej namawiań i opowieści o tym, jaka to Jocelyn jest wspaniała.
– Tylko proszę, chociaż udawaj, że cieszysz się z tego spotkania.
Chciał odpowiedzieć, że nie zamierza niczego udawać, ale spojrzał na jej błagalny wyraz twarzy i nie był w stanie tego zrobić. Westchnął głośno, po czym pochylił się, żeby delikatnie ją pocałować. Uśmiechnęła się, a on już wiedział, że nieźle się wpakował – zapewne mógł się spodziewać, że cały wieczór spędzi z jakąś głupią blondynką i będzie musiał udawać, że ją lubi.
 Proszę, proszę – usłyszał obok siebie i oderwał się od Violetty. Ujrzał szczupłą, uśmiechającą się szatynkę.
Castillo natychmiast wstała ze stołka barowego i przywitała się z kobietą uściskiem.
 Cieszę się, że przyszłaś – powiedziała do niej. Po chwili oderwała się.  To Leon. Leon, poznaj Jocelyn.

Po około godzinie, siedzieli w trójkę przy stole – wszyscy lekko wstawieni. Verdas musiał przyznać, że Jocelyn jest naprawdę podobna do Castillo. Obie śmieją się z tych samych żartów, podobnie mówią i wciąż się uśmiechają. Nie ukrywał, że nie takiej kobiety się spodziewał – mimo wszystko był naprawdę mile zaskoczony.
 Ej, ale przyznajcie – pandy to najsłodsze zwierzęta na świecie! – chichotała Vilu. Szatyn był już świadomy, że zdecydowanie nie ma twardej głowy i wystarczy tylko trochę alkoholu, żeby zaczęła gadać głupoty i robić rzeczy, których nawet trzeźwa Violetta by się wstydziła. – Mają takie śliczne czarne na oku!
 Wokół oka!  poprawiła ją przyjaciółka, która również chichotała. Verdas mimowolnie parsknął śmiechem. Z całej trójki, najmniej dawał po sobie poznać, że jest pijany. Kiedy jednak one dwie obok wciąż chichotały i śmiały się z byle czego, nie mógł się powstrzymać.
Castillo przysunęła się do niego i pocałowała namiętnie, kładąc mu dłoń na policzku. Kiedy usłyszeli gwizdnięcie Jocelyn, odsunęli się od siebie.
 Dziękuję – wyszeptała tak cicho, żeby tylko on usłyszał.

– Więc – zaczęła, kiedy kelner przyniósł im ich kawy – opowiadaj. Co u ciebie?
Westchnął i wziął łyka gorącego napoju. Szatynka nie spuszczała z niego wzroku, wciąż się uśmiechając.
– Nic nowego – odpowiedział w końcu. Jocelyn wiedziała, jak potoczyły się sprawy między nim, a Violettą. Wyjechała wraz z nią za granicę i domyślał się, że wiedziała o ciąży kobiety. – Violetta jest w Buenos Aires, ale to pewnie już wiesz.
Jej uśmiech nagle zupełnie zniknął i spuściła wzrok na swoją filiżankę. Upiła łyka, ale czując na sobie spojrzenie Verdasa, przeniosła wzrok z powrotem na niego.
– Nie mam z nią kontaktu.
Szatyn nie ukrywał, że zdziwiła go ta wiadomość, kiedy ją zobaczył, od razu pomyślał, że wróciła dla Violetty. Zawsze wszystko robiły razem, a szatynka miała wcześniej tylko ją. Nawet kiedy kobieta mówiła mu o swoim ojcu, myślał, iż nie chce wspominać o Castillo.
– Od kiedy? – zapytał w końcu.
– Niedługo po tym, jak wyjechałyśmy, pokłóciłyśmy się i każda z nas poszła w swoją stronę – nie ma o czym gadać. – Widział, że szatynka naprawdę nie chce o tym mówić. – Londyn jest duży, więc przez te dwa lata udało nam się nie spotykać. Nie spodziewałam się, że wróci do Buenos Aires.
– Wróciła – potwierdził. – Spotyka się z moim bratem i udaje, że mnie nie zna, a ja jakąś godzinę temu, obiecałem jej, że będę udawać wraz z nią.
Przyjrzał się jej twarzy, badając reakcję kobiety. Nie patrzyła na niego, tylko z powrotem na filiżankę. Przygryzła wargę i podniosła wzrok.
– Nieźle się wpakowałeś – stwierdziła po chwili. – Nadal coś do niej czujesz? – spytała niepewnie.
Znowu to pytanie. To samo, które ostatnio zadaje mu każda osoba, z którą rozmawia na jej temat. Nie miał ochoty znowu tłumaczyć, dlaczego nic nie robi z tym, że kobieta, którą kocha spotyka się z jego bratem. Dlatego pierwsze o czym pomyślał to, co powiedzieć, żeby zmienić temat. Przypomniał sobie o tym, że Jocelyn potrzebuje pracy i o tym, że jego ojciec szuka asystentki. Był pewien, że ta poradziłaby sobie z tą pracą.
– Co powiesz na pracę asystentki mojego ojca? – zaproponował.
W odpowiedzi, podniosła gwałtownie głowę i spojrzała na niego zdziwiona.
– Mówisz poważnie?

~*~

Mamy ósemkę :) Króciutka, nudna i w dodatku bez Fiolki (no chyba, że liczyć wspomnienia), ale musiała taka być, żeby wprowadzić Jocelyn :D Na tą chwilę mogę Wam zdradzić, że w przyszłości trochę jej będzie i nie jestem do końca pewna, czy przypadnie Wam do gustu :P 
Cóż, zobaczycie w przyszłości XDD. A ja wiem, i nikomu nie powiem, sialalalala :PPPPP
Mam nadzieję, że rozdział mimo długości i nudy się Wam spodobał i czekam na Wasze opinie :*.
Ogólnie miałam w planach napisać Wam OS'a, ale (zawsze musi być jakieś "ale") jeszcze wczoraj, w sql miałam 3 pomysły, a kiedy wróciłam i chciałam je zapisać - został 1, który chyba wykorzystam na GMLL :// 
No nic, coś się wymyśli, albo jakimś cudem przypomnę sobie o pozostałych dwóch pomysłach XD.
Do następnego :*

piątek, 9 stycznia 2015

Rozdział VII ~ Rozejm

Rozdział dedykuję Katie Verdas.
(z niewiadomych powodów po przeczytaniu Twojego komentarza pod poprzednim rozdziałem, od razu wzięłam się za kolejny  :*)


Leon po cichu podchodzi i siada obok. Szatynka gwałtownie się odwraca i ilustruje go wzrokiem. Widok go w tym miejscu naprawdę ją dziwi. Przez ostatni tydzień wspaniale udało im się unikać siebie nawzajem. Kiedy szatynka była u Diego, Leon wychodził na lunch, a kiedy Leon był w mieszkaniu brata, szatynka nabierała ochoty na pójście na siłownie lub zakupy. W ten sposób oboje uniknęli również rozmowy. Oboje mają do siebie żal.
Verdas jednak domyślił się, że Castillo się pojawi na miejscu. Miał nawet w planach iść następnego dnia, ale uznał, że skoro przez ostatnie lata, chodził tam właśnie w rocznicę śmierci jej rodziców, nie będzie tego zmieniał.
Kiedy dotarł na miejsce - tak jak przypuszczał - siedziała już przy grobie swoich rodziców.
- Zgaduję, że nie przyszedłeś tutaj się ze mną spotkać, więc po co? - zapytała, z powrotem spoglądając na nagrobek. Przez ostatnie dwa lata, nie pojawiała się tutaj. Owszem, kusiło ją, żeby przyjechać choć na ten jeden dzień, ale zawsze zwyciężała myśl, że mogłaby go spotkać.
- Przychodziłem tu przez ostatnie dwa lata, nie wiem, dlaczego nagle miałbym to zmieniać - powiedział, również patrząc przed siebie.
Po wyjeździe szatynki, co jakiś czas odwiedzał grób jej rodziców i dbał o to, aby nie był on zapuszczony, Wiedział, że szatynka miała tylko ich i siostrę, która umarła rok przed nimi.
Szatynka leżała na kanapie z głową ułożoną na kolanach Leona. Próbowała skupić swoją uwagę na filmie, który najwyraźniej niezwykle nudził Verdasa. Skąd te przypuszczenia? Pewnie stąd, że od 30 minut bawi się jej pierścionkiem i to na nim skupia całą swoją uwagę.
Co jakiś czas spoglądała na niego, jednak ani razu nie patrzył w telewizor.
- Widzę, że mój pierścionek przypadł ci do gustu bardziej niż film - wymamrotała po jakimś czasie. Przestał bawić się pierścionkiem i westchnął głośno.
- Ten film nie ma najmniejszego sensu - stwierdził.
- Skąd wiesz, bardziej interesuje cię pierścionek - odpowiedziała z lekkim uśmiechem. Większość osób wkurzało to, że Leon myśli, iż wszystko wie najlepiej, szatynka jednak to lubiła. Uwielbiała patrzeć na jego twarz, kiedy jest w stu procentach przekonany, że to on wie lepiej i walczy o swoje. 
- Skąd go masz? - spytał nagle.
Szatynka spojrzała na niego i podniosła pytająco brew. 
- Pierścionek.
Ponownie przeniosła wzrok na ekran telewizora. Nie była pewna, czy chce mówić o tym Verdasowi. Bała się, że ją wyśmieje. Wzięła jednak głęboki oddech i zaczęła mówić.
- Mama dała mi go na 15. urodziny - wyjaśniła niepewnie. Był to srebrny pierścionek z czterolistną koniczyną. - Alison na swoje dostała taki sam tyle, że koniczyna była niebieska.
Castillo niezbyt wiele mówiła o swoich rodzicach i siostrze. Wiedział tylko, że zginęli w wypadku samochodowym, gdy miała 18 lat, zaś jej siostra umarła rok wcześniej. 
- To jest głupie, ale nigdy go nie ściągam - powiedziała cicho. 
- Jak Alison... umarła? - zadał niepewnie kolejne pytanie. Miał świadomość tego, że szatynka nie lubi o tym mówić.
Westchnęła głośno.
- Była impreza. Rodzice nie pozwolili jej na nią pójść, więc cała trójka się pokłóciła. Ali poszła na nią i tak, ale strasznie się upiła. Nie panowała nad tym, co robi i mówi. Kiedy wracała do domu, całkiem sama, jacyś ludzie ją napadli...
Kiedy Verdas domyślił się, co zaraz powie, przerwał jej. Podniósł ją i mocno przytulił.
Zerknął kątem oka na szatynkę. Widział, że z trudem powstrzymuje łzy i zgadywał, że to on jest tego powodem. Nigdy nie lubiła płakać w obecności innych, bo uznawała, że tak okazuje swoją słabość. Przez chwilę się wahał, ale w końcu objął ją ramieniem i do siebie przytulił. Ku jego - pozytywnym - zdziwieniu, nie odepchnęła go. Wręcz przeciwnie - mocniej się wtuliła w jego klatkę piersiową i przestałą powstrzymywać płacz. Szatyn nic nie mówił, po prostu tulił ją do siebie i gładził po plecach.

- Chciałam ci powiedzieć o ciąży - odezwała się w końcu. Wraz z szatynem wybrali się na - jak się okazało - milczący spacer. Oboje nie odezwali się do siebie ani razu - aż do tej pory. - Po prostu ciągle tchórzyłam i...
- Wiem - przerwał jej. Po długiej rozmowie z Francescą, dotarło do niego, że Violetta mimo wszystko miała swoje powody. Może mogło i jej zależeć na tym, żeby go ukarać, ale przecież należało mu się. - Zapomnij o tym.
Dalej szli w ciszy.
Verdas w końcu spędził czas ze swoją Violettą. Nie tą, która przyjechała zamiast niej i tylko czekała, aż mu dokopie czy zemści się. Violettą, którą spotkał przy barze; która sprawiła, że w końcu zaczął myśleć poważnie o jakiejś kobiecie; która mimo dość krótkiej znajomości, opowiedziała mu o swojej rodzinie; i którą pokochał.
Po jakimś czasie odprowadził ją pod dom. Ruszyła w stronę kamienicy, w której mieszkał Diego, kiedy odwróciła się i jeszcze raz spojrzała na Verdasa.
- Obiecasz mi coś? - spytała niepewnie. Szatyn zmarszczył lekko brwi, zastanawiając się, co mógłby jej obiecać. Miał przeczucie, że nie jest to coś, z czego byłby zadowolony. Mimo to, kiwnął powoli głową. - Zapomnij o tym, co nasz kiedyś łączyło.
Najgorsze przypuszczenia mężczyzny się ziściły. Westchnął głośno. Kiedy zaczęło mu znowu zależeć na Castillo, ona oczekiwała, że o tym zapomni - o tym, co czuje teraz i, co czuł jeszcze dwa lata temu. Pomijając już fakt, iż - poza Francescą - była jedyną kobietą, na której mu zależało.
- Chciałabym, żebyśmy od teraz zachowywali się, jakbyśmy się wcześniej nie znali - ciągnęła. - Ja jestem dziewczyną twojego brata, a ty bratem mojego chłopaka - nic więcej. Zapomnijmy o tym, co kiedyś nas łączyło, bo to się skończyło. I po prostu zostawmy naszą przeszłość za sobą.
Przyglądał się jej twarzy. Do ostatniej chwili miał nadzieję, że znajdzie na niej choć cień zawahania, ale nic takiego nie ujrzał. Widział, że szatynka mówi śmiertelnie poważnie i jest pewna swoich słów. Dlatego - mimo, iż chciał odmówić - kiwnął głową.

~*~

I mamy siódemkę ;) Wiem, że nic się w sumie nie dzieje, ale na przyszły rozdział mam już plany, więc mam nadzieję, że będzie lepszy :). Ta, chwilowy rozejm Leonetty. Jak długo będzie trwał, dowiecie się w niedalekiej przyszłości :D.
Pierwszy tydzień szkoły za nami, zostało jeszcze kilkadziesiąt :)))))))))))))))))). Tak, Nicol to potrafi pocieszać ^^.
Mam nadzieję, że mimo wszystko rozdział się Wam spodobał i czekam na Wasze opinie :*
Next... nie wiem, kiedy :/.

Nicol :>

czwartek, 1 stycznia 2015

Rozdział VI ~ "Violetta była ze mną w ciąży"



   Po chwili drzwi od mieszkania Diego się otworzyły. Tak jak Verdas się spodziewał - otworzyła je szatynka. Spojrzała na niego zdziwiona.
   - Diego jest w pracy - rzuciła na "odczep się" i już chciała zamknąć drzwi, kiedy z powrotem otworzył je szerzej i wszedł do środka. Westchnęła głośno i zamknęła drzwi, po czym poszła za nim. - Czego znowu chcesz? Jeśli myślisz, że znowu będę z tobą rozmawiała o...
   - Dlaczego nic nie powiedziałaś mi o dziecku?
   Otworzyła szeroko oczy i przyjrzała się jego zdenerwowanej twarzy. On czekał zaś cierpliwie na odpowiedź.
   Nie otrzymał jej jednak. Szatynka przełknęła głośno ślinę i chciała go wyminąć, ale ten złapał ją za łokieć i obrócił w swoją stronę. Stali zdecydowanie bliżej, a Verdas patrzył jej prosto w oczy. Przez chwilę czuła strach. Dotąd nie widziała go takiego wkurzonego. Czasem był poddenerwowany, ale nigdy aż tak. Miała wrażenie, że zaraz ją uderzy.
   - Odpowiedz.
   Wyrwała mu się, po czym usiadła na kanapie i schowała twarz w dłoniach. Szatyn przez chwilę stał w miejscu, ale po chwili ukucnął naprzeciwko.
   - Bo nie widziałam powodu, żebyś o tym wiedział - powiedziała cicho, a on nie wiedział już czy się śmiać, czy płakać. 
   - To było moje dziecko! To nie jest wystarczający powód? - krzyknął. 
   Castillo aż się wzdrygnęła.
   - Nie, nie był! - Również podniosła głos. - Dowiedziałam się o nim w chwili, gdy jedyne o czym marzyłam to to, żebyś zniknął z mojego życia! Tymczasem okazało się, że nosze twoje dziecko! - Wstała z kanapy i chodziła powolnym krokiem po salonie. Verdas odwrócił się w jej stronę. - Chciałam ci powiedzieć, ale dotarło do mnie, że jeśli mam już urodzić twoje dziecko, nie chcę, żeby kiedykolwiek poznało swojego ojca. Nie chciałam, żeby wiedziało, jakim jesteś dupkiem.
   Szatyn westchnął i przez dłuższą chwilę się nie odzywał. Trawił wszystkie słowa, jednocześnie chodząc w tę i z powrotem.
   - Nawet przez chwilę nie pomyślałaś o tym, żeby mi powiedzieć? - spytał nie dowierzając. Castillo była jaka była; zawsze uśmiechnięta, pewna siebie i zdecydowanie była optymistką. Nie mógł uwierzyć w to, że ta kobieta chciała urodzić jego dziecko i nic mu o tym nie mówić.
   - To już nie ma znaczenia - wymamrotała po dłuższej chwili. Wstała i podeszła do drzwi wyjściowych. - Dziecka już nie ma, a ty masz ten problem z głowy. 
   Następnie otworzyła szeroko drzwi, dając do zrozumienia Leonowi, że ma już wyjść.

   Kiedy wrócił do domu, zastał brunetkę korzystającą ze swojego laptopa na jego kanapie. Przeglądała jakieś strony, jednocześnie słuchając ich ulubionego zespołu OneRepublic i jedząc suszone owoce. Bez słowa usiadł obok i westchnął głośno. Włoszka spojrzała na niego zdezorientowana.
   - Zgadnij, kogo dzisiaj widziałam - powiedziała, ponownie kierując swoją uwagę w stronę ekranu laptopa.
   Podniósł pytająco brew mimo, że nie bardzo go to teraz interesowało. Nie chciał być jednak niegrzeczny.
   - Byłam w firmie, żeby wyciągnąć cię na jakiś lunch. Niestety cię nie zastałam. Poszłam więc do gabinetu Diego, żeby zapytać gdzie jesteś. - Przerwała, żeby wyłączyć laptopa i odłożyć go na stolik kawowy. Następnie przekręciła się tak, że siedziała teraz przodem do Verdasa. - Spotkałam tam Violettę. Pomyślałam, że wróciła i nie wiem... Może chciała się z tobą spotkać albo już to zrobiła. Zmieniłam jednak zdanie, gdy Diego powiedział do niej "Kochanie"...
   Westchnął głośno. Nie chciał teraz opowiadać swojej przyjaciółce love story jego brata i byłej dziewczyny. W jego głowie od rozmowy ze starszym Verdasem stałe miejsce zajmowała myśl o ciąży Violetty.
   Mógł zostać ojcem.
   Poza tym wciąż myślał o słowach szatynki. Miał zostać ojcem, ale prawdopodobnie nic by nie wiedział.
   - Violetta była ze mną w ciąży - przerwał brunetce, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że ta właśnie mówi mu kazanie o tym, że przyjaciele powinni sobie mówić o takich sprawach.
   Na jej twarzy wykwitło lekkie zdziwienie. Niestety Leon bardzo dobrze ją znał i wiedział, że to niemożliwe, że po takiej informacji jej twarz wygląda tak. Podniósł się i usiadł prosto.
   - Wiedziałaś o tym - powiedział cicho. Mówiąc to miał jeszcze nadzieję, że się myli. Kiedy jednak przeniosła wzrok na swoje splecione dłonie, nie miał wątpliwości.
   Wstał gwałtownie z kanapy, przeczesując włosy. Pokręcił głową i zaczął chodzić w tę i z powrotem. Nienawidził tego nawyku, ale zawsze gdy się denerwował, nie panował nad swoimi nogami i nad tym, gdzie go poniosą. Francesca dobrze to znała i już wiedziała, jak to się skończy.
   - Od kiedy? - zapytał cicho. - Od kiedy?! - powtórzył, gdy nie otrzymał natychmiastowej odpowiedzi.
   - Usiądź.
   Nie słuchał jej jednak. Próbował przetrawić ten ogrom informacji. W ciągu około 3 godzin, dowiedział się, że jego dziewczyna była w ciąży, poroniła, a jego najlepsza przyjaciółka o wszystkim wiedziała i przez dwa laty nie pisnęła ani słowa. Nie mógł w to wszystko uwierzyć. Jego jedynym pragnieniem w tej chwili było się obudzić. Chciał, żeby tylko był to okropny koszmar.
   - Niedługo po wyjeździe... zadzwoniła na twoją komórkę - powiedziała cicho Włoszka. Widząc, że Leon zatrzymał się, wpatrując w okno, kontynuowała. - To był jeden z naszych filmowych wieczorów... ty wyszedłeś na chwilę do sklepu, a ja bałam się, że jeśli nie odbierzesz, ona stchórzy i więcej nie zadzwoni, a twoich telefonów od początku nie odbierała, więc nawet mi do głowy nie przyszło, że nagle mogłoby być inaczej...
   Francesca i Violetta zbliżyły się do siebie. Włoszka była szczęśliwa, że szatyn w końcu sobie kogoś znalazł i planuje z nią wspólną przyszłość. Do tego szatynka okazała się naprawdę miła.
   Następnego dnia po pracy szatyn postanowił ponownie spotkać się z Castillo. W kobiecie było coś, co go do niej ciągnęło. Wczoraj, po raz pierwszy od liceum, spędził z dziewczyną dzień. Poznali się i teraz nawet, gdyby chciał znaleźć sobie kogoś innego - nie mógł, bo cały czas zajmowała stałe miejsce w jego głowie. 
   Wybrali się do kina, a po seansie, Leon zaproponował, żeby poszli do niego. O dziwo nie zależało mu na tym by spędzić z nią noc, a na tym, żeby po prostu się z nią nie rozstawać. Usiadła na kanapie w salonie, a on poszedł do kuchni, aby przynieść jej coś do picia.
   - Właśnie! - krzyknęła nagle i pojawiła się w pomieszczeniu. - Zapomniałam ci powiedzieć, że rozmawiałam z twoją przyjaciółką.
   Przerwał nalewanie wina do dwóch kieliszków i spojrzał na nią zdziwiony.
   - Jaką przyjaciółką? - Nie miał pojęcia, skąd ona miałaby znać jego przyjaciółkę. Znali się dopiero od niecałych trzech dni i z pewnością nikomu o niej nie wspominał.
   - Francescą - odpowiedziała, po czym wzięła kieliszek i wzięła łyk czerwonego wina. - Zaczepiła mnie po naszym lunchu i zaprosiła na kawę. Myślałam, że to jakaś twoja wściekła była, która będzie kazała mi się od ciebie odczepić. - Zaśmiała się głośno.
   Szatyn wiedział już z czym wiązała się kawa Fran i Vilu. Teraz Włoszka albo będzie kazała mu dać sobie spokój albo będzie robiła sobie nadzieję, że to właśnie z nią weźmie ślub i będzie miał dzieci. Wiele razy próbowała go swatać z jakąś swoją znajomą, która "byłaby idealną kandydatką na poważny związek".
   Verdas odszedł od okna i z powrotem zajął miejsce na kanapie. Westchnął głośno, dając do zrozumienia, że Francesca ma mówić dalej.
   - Odebrałam więc. Zanim zdążyłam się odezwać, powiedziała, że jest w ciąży. Kiedy już wiedziała, że nie rozmawia z tobą, prosiła mnie, żebym nic ci nie mówiła. Obiecała, że sama to zrobi...
   - Ale nie zrobiła - przerwał jej. - A ty nadal siedziałaś i miałaś gdzieś, czy się o tym dowiem, czy nie.
   - Kiedy się dowiedziałam, że poroniła, nie chciałam ci mówić - broniła się. - To by nic nie zmieniło...
   - Zmieniłoby! Z pewnością, gdybym wiedział, ona nie udawałaby teraz idealnej dziewczyny mojego brata!
   Verdas nie miał wątpliwości, że gdyby dowiedział się wcześniej o tym, że szatynka straciła ich dziecko, znalazłby ją. Z pewnością zrobiłby wszystko, żeby jeszcze raz z nią porozmawiać, wszystko jej wytłumaczyć. Tymczasem zostawił ją w spokoju, dając możliwość ułożenia sobie życia z kimś innym.
   - Leon, czy ty siebie słyszysz?! - podniosła w końcu głos. - Chcesz mi powiedzieć, że gdybyś wiedział, że poroniła, nagle starałbyś się ją odzyskać?! Tego potrzebowałeś? Nagle Pan Verdas by się opamiętał i wszyscy żyliby długo i szczęśliwie? Nawet nie chcę wierzyć, że byłbyś takim dupkiem...

~*~

Oto pierwszy rozdział na tym blogu, w roku 2015! Wiem, że kiepski :D. Ale - jak na ten blog - długi ^^. Cóż, kolejny... nwm kiedy :/ Zaraz zaczyna się drugi semestr i trza się zacząć uczyć xD A ferie mam jako ostatnio :( Chce wziąć mnie do siebie ktoś, kto ma jako pierwszy? :< A po dwóch tygodniach najlepiej ktoś, kto ma jako drugi :D 
Mam nadzieję, że rozdział się Wam spodobał i życzę Wam szczęśliwego Nowego Roku :* 

Nicol :*