– Zanim cokolwiek powiesz.. – zaczynam, wchodząc do swojej sypialni i zamykając za sobą drzwi. Właściwie to nie zaplanowałem tego zdania, więc zastanowienie się nad jego końcem zajmuje mi chwilę. – Widziałaś jej cycki?
Francesca zakłada ręce na piersi i patrzy na mnie poważnie. Najwyraźniej nie ma nastroju na żarty.
To, co teraz powiem będzie straszne i z pewnością nikomu tego nie powtórzę (możecie czuć się wyjątkowe), ale po tym, jak poznałem podejrzenia Violetty, nieswojo się czuję przebywając z wkurzoną Francescą w mojej sypialni. Myśl, że Teddy i Castillo siedzą za ścianą, uspokaja mnie.
– Teddy mówi, że jesteś jej narzeczonym!
– Naczonym – poprawiam ją. – Teddy nawet nie wie, co to znaczy.
– Obiecałeś mi – mówi stanowczo.
Ja? Obiecałem? Któraś z Was coś takiego pamięta?
– Nie obiecałem – odpowiadam. – Kiwnąłem głową, to nie zalicza się jako obietnica. Skąd wiesz, że nie obserwowałem muchy albo nie rozciągałem szyi?
Moja zgoda była wynikiem chwili paniki, ale niczego nie obiecywałem, okej? Nic takiego nie wyszło z moich ust. I kto tu wygrywa? Fuck yeah!
Włoszka wzdycha głośno, po czym opada na wciąż niepościelone łóżko. Krzywi się, po czym siada i przykłada poduszkę do twarzy.
– To pachnie kobietą – oznajmia oskarżycielsko.
Wyciągam rękę i łapię poduszkę, kiedy nią rzuca. Następnie również ją wącham, chociaż dobrze znam ten zapach.
– Prawda, że Violetta zajebiście pachnie?
Ze zdziwienia Fran otwiera usta. Mam ochotę się zaśmiać, ale obawiam się, że to będzie nie na miejscu.
– Leon!
– No co?! Mogłaś się położyć po drugiej stronie łóżka!
Kiedy brunetka wącha drugą poduszkę, okazuje się, że tylko pogorszyłem sprawę.
– Ma swoją stronę łóżka?! Leon, nawet ja jej nie miałam!
Francesca nigdy nie mówiła, że by chciała. Przecież to niespecjalnie. Po prostu zawsze kładziemy się w tych samych miejscach. Violetta spała po tej stronie jeszcze, zanim się ze sobą przespaliśmy i tak już zostało. Wielkie mi halo.
– Ona i Diego nie są nawet spokrewnieni! – odpowiadam obronnym tonem.
– I to daje ci prawo do okłamywania kumpla?
Wzdycham głośno. To życie Violetty – przecież nie porwałem jej i nie zamknąłem w piwnicy. To ona podjęła decyzję, a jej bratu nic do tego. Francesca to wyolbrzymia i z pewnością Diego zrobiłby to samo.
Może być ograniczana i poniżana przez własnego narzeczonego, ale to kiedy dobrze się bawi ze mną, jest afera.
– Fran, nie wtrącaj się – mówię w końcu. Jestem dorosły. Oboje jesteśmy dorośli. Potrafimy sami decydować o tym, co i z kim robimy.
Włoszka kręci głową rozczarowana, po czym wstaje i podchodzi do drzwi. Zanim wychodzi, pytam:
– Nie powiesz nic Diego, prawda?
Przez chwilę patrzy na mnie w zamyśleniu.
– Nie. Ale nienawidzę tego, że zmuszasz mnie do kłamstwa.
Odwraca się i wychodzi.
– Fran, chciałaś mi coś powiedzieć.
Zatrzymuje się, ale nie odwraca.
– Już nieaktualne.
Następnie opuszcza mieszkanie, trzaskając drzwiami.
Coś mi mówi, że tym razem pogodzenie się z nią będzie trudniejsze niż zwykle.
Leżę na brzuchu i śpię, obejmując poduszkę, kiedy słyszę, że ktoś wchodzi do mieszkania. Nie, żeby mnie to ruszało. Po tygodniu spędzonym poza domem, jedyne na co mam ochotę to sen. Mogą sobie wchodzić i mnie okradać czy tam mordować – zwisa mi to.
Kiedy tylko złodziej aka morderca aka nieproszony gość wchodzi do pokoju, wiem kto to. Szatynka siada okrakiem na moim tyłku i pochyla się do mojego ucha tak, że teraz praktycznie leży na moich plecach. Jestem pewien, że uda mi się ją zignorować, aż do chwili, w której całuje miejsce za moim uchem. Wtedy się poddaję.
Wygrałaś, Castillo.
Otwieram oczy i poruszam się, dzięki czemu wie, że już nie śpię.
– Nie zamykasz drzwi – szepcze do mojego ucha.
– Myślałem, że mam je zamykać tylko wtedy, kiedy jesteś ze mną w środku.
Śmieje się cicho.
– Małe kroki – komentuje.
Ponownie zamykam oczy, kiedy zaczyna całować mój kark. Następnie ponownie wraca do miejsca za moim uchem i szepcze:
– Wszystkiego najlepszego.
Te dwa słowa mnie rozbudzają. Podnosi się, a ja w tym czasie przekręcam się na plecy. Wciąż siedzi na mnie okrakiem, ale teraz jesteśmy zwróceni do siebie twarzami.
– Skąd o tym wiesz? – pytam zdezorientowany. Czy ja wciąż śpię?
Uśmiecha się do mnie.
– Diego wspominał – odpowiada, po czym pochyla się tak, że znowu leży, a nasze nosy prawie się stykają. – Mówił też, że nigdy nie świętujesz swoich urodzin, a ja posprawdzałam to i owo, więc wiem, że w ten weekend nie pracujesz.
Nie wiem do czego zmierza, ale zaczynam się cholernie bać.
– Nie wiedziałam, co mogłabym ci kupić, więc pomyślałam o wspólnym weekendzie.
Czy Wam też zapaliła się czerwona lampka? Co ona kombinuje?
Kręcę głową.
– Nie świętuję. Nigdy i w żaden sposób – mówię stanowczo. Przekroczyłem już zbyt wiele granic.
Wydyma usta.
– To nie świętowanie – upiera się. – Tylko wspólny weekend. W małym domku na zadupiu, całkiem sami. A mówiąc "całkiem sami" mam na myśli również to, że ubrania nie mają zaproszenia. – Okej, tu mnie prawie złamała. – Poza tym spakowałam się i powiedziałam Colton'owi, że jadę tam z Ludmiłą na babski weekend. Jeśli odmówisz, będę musiała tam jechać sama. Chcesz wysłać mnie samą na kompletne zadupie? Gdzieś, gdzie nikt nie będzie słyszał wołania o pomoc?
Nie złamię się.
Ale... spójrzcie w te oczy. Nie potrafię im odmawiać.
– Bez ubrań, mówisz?
Kiwa głową, po czym delikatnie mnie całuje.
– Bielizna? – pytam.
– Jak mówię sami, mam na myśli sami – odpowiada i powtarza poprzedni gest.
Wzdycham głośno.
– Daj mi wziąć prysznic.
Spłonę w piekle.
Wiecie, jak jest w pieprzonym, niezamieszkanym, małym domku przy jeziorze w środku grudnia? Zimno. Cholernie zimno. Wiecie co to oznacza? Owszem, zaproszenia na wspólny weekend dostały również swetry i koce, po które pojechaliśmy do sklepu – trzy kilometry stąd.
To nie mogło się udać.
– Przepraszam – mruczy szatynka, kiedy siedzimy razem na kanapie pod dwoma kocami. – Zepsułam ci urodziny.
Śmieję się. Nie potrafię jej traktować poważnie, kiedy ma na sobie niebieski sweter z przytulającymi się pingwinem i niedźwiedziem polarnym. Obejmuję ją ramieniem i przyciągam do siebie, a ona od razu opiera głowę o mój tors.
– Skąd wytrzasnęłaś ten domek?
– Jest rodziców Diego – mówi. – Przyjeżdżaliśmy tu kiedyś na wakacje, ale ostatnim razem byliśmy tu wieki temu. Diego miał wtedy z osiemnaście lat. Jego rodzice czasem przyjeżdżają tutaj i sprzątają, a także wynajmują ten domek w okresie letnim.
Kiwam głową.
– Dlaczego zawsze nazywasz ich "rodzicami Diego"?
Wzrusza ramionami.
– Nie wiem. Dlaczego ty zawsze nazywasz dziadków Teddy "rodzicami Lary"?
– To nie to samo.
Violetta wychowała się u rodziców Diego, ja mieszkałem z Evą i Mason'em zaledwie cztery lata. W dodatku wzięli mnie z poczucia obowiązku, a Violettę z wyboru. To znaczące różnice.
– Zagrajmy w coś – zmienia temat.
– Chcesz w coś grać? – śmieję się.
– Tak, zagrajmy w szachy.
Zastanawiam się przez chwilę nad tą propozycją.
– W rozbieranego pokera.
Podnosi głowę i patrzy na mnie z szerokim uśmiechem.
– Nie umiem grać w pokera.
– Tym lepiej.
Śmieje się, po czym żartobliwie mnie szturcha.
– Poza tym jest cholernie zimno – dodaje.
– Właśnie dlatego będzie zabawniej.
Poszliśmy na kompromis. Gramy więc w rozbierane szachy. Jeśli ciekawią Was zasady tej niezwykłej gry, już wyjaśniam. Gramy w szachy, a za każdym razem, kiedy tracimy figurę bądź pionka ściągamy jedną część naszej garderoby, których jest sporo, bo jest tu cholernie zimo.
Jako dziecko grałem w szachy. Jeździłem na turnieje i byłem pieprzonym mistrzem. Później, jako nastolatek ograniczyłem granie, a potem całkiem przestałem. Mimo to, myślałem, że z szachami jest jak z jazdą na rowerze. Nie rozumiem więc, jakim cudem, do cholery, mam na sobie mniej ubrań niż Violetta.
Zostały mi tylko dżinsy i bokserki, podczas gdy szatynka ubrana jest w dżinsy, biały podkoszulek (który swoją drogą świetnie uwydatnia jej piersi) i swoją bieliznę. Serio, ma nawet skarpetki. JAK?!
Castillo wykonuje ruch.
Wspominałem, że mam na sobie spodnie? To już nieaktualne.
Patrzy na mnie i próbuje powstrzymać uśmiech, ale jej to nie wychodzi.
Słuchajcie teraz uważnie, bo wujek Leon da Wam radę, jakiej nie usłyszycie od żadnego nauczyciela szachów. Co robić, kiedy przegrywasz? Oszukuj.
Nie mówcie, że myślałyście, iż jestem mistrzem, bo całe dnie spędzałem przy szachownicy. Naiwniacy.
Rozglądam się po pomieszczeniu, w którym jesteśmy. Jest to kuchnia połączona z niewielką jadalnią. Siedzimy przy stole, który stoi w samym centrum pomieszczenia.
– Ładnie tu – mówię.
Opiera podbródek na złączonych dłoniach i wpatruje się we mnie.
– Twój ruch.
Patrzę na okno za nią.
– Czy to śnieg?
Uśmiecha się szeroko.
– Czyżbyś bał się, że przegrasz?
Przejrzała mnie.
Prycham.
– Gdybym chciał wygrać, to nie dawałbym ci forów.
Jestem żałosny.
– Forów?
– Forów.
Zagryza dolną wargę, próbując powstrzymać śmiech.
– Podejdź na chwilę – proszę.
Unosi brew, ale po chwili zastanowienia, wstaje i podchodzi, wpatrując się we mnie i jednocześnie zerkając na szachownicę. Kiedy jest już dostateczne blisko, odsuwam swoje krzesło i biorę ją za rękę, po czym prowadzę tak, aby stanęła tuż przede mną. Następnie unoszę prawą rękę i przesuwam nią po stole, zrzucając szachownicę. Szatynka otwiera szeroko oczy, ale widzę w nich błysk rozbawienia.
– To była najbardziej dziecinna rzecz, jaką mogłeś zrobić – komentuje i zaczyna się śmiać.
– Chyba zbiłem ci parę pionków – zauważam, po czym sadzam ją na stole i wstaję ze swojego krzesła. Staję pomiędzy jej nogami, a ona kładzie dłonie na moich ramionach. Pochylam się i całuje ją, a następnie zabieram się do pozbywania się kolejnych części jej garderoby.
Zasady to zasady. Przecież nie ja je wymyślałem.
~*~
Krótko i nudno, ale u mnie rzadko bywa inaczej, więc zostawię tłumaczenie się na kiedy indziej ;D.
Ten rozdział i tak miał być inny, ale zasnęlibyście, więc dałam urodziny Leona już tutaj ;D. Mam pomysły i wenę na następne rozdziały, więc mogę Wam obiecać, że będę się starała, aby było ciekawiej ;p.
Przynajmniej jest Leonetta ;pp. Ogólnie doszłam do wniosku ostatnio, że np. w poprzednim opowiadaniu na tym blogu, cała akcja prowadziła do tego, aby Leonetta została parą i kiedy już się tak stało, zakończyłam opowiadanie. Tutaj z kolei Leonetta już jest razem i akcja skupia się bardziej na ukrywaniu tego przed innymi, uprzedzeniach Leona itd. Podsumowując - nie mam pojęcia, jak i kiedy to opowiadanie się skończy ;DD. Za jakieś ponad dziesięć rozdziałów zdarzy się też coś, co znacząco wpłynie na fabułę i będzie takim, jakby... nowym wątkiem? Ale końca nie widać ;D. Nie wiem czy to dobrze, czy źle ;D. Sami oceńcie.
Mam nadzieję, że jeszcze nie zasnęliście i czekam na Wasze opinie ;*
Do następnego ;))
Quinn <3