Kiedy spojrzała na Verdasa, dostrzegła, że jest zarówno zdziwiony, jak i zaintrygowany jej wypowiedzą.
Przekręciła się na bok i podparła się na łokciu, żeby lepiej go widzieć, po czym wyjaśniła:
– Właśnie spędziłam noc u brata mojego byłego, który śpi za ścianą.
– Jak myślisz, rozpoznaje twój głos po krzykach? – spytał w odpowiedzi, co skomentowała śmiechem.
Ponownie położyła się na plecach i, ponownie przenosząc wzrok na sufit, zapytała:
– Czy potrafisz być choć przez chwilę poważny?
Przysunął się do niej i położył na brzuchu – tak, że obejmował ją w pasie prawą ręką, a głowę położył na jej ramieniu i pocałował ją w szyję.
– Chciałbym, żeby rozpoznawał – stwierdził.
Spojrzała na niego.
– Wcale byś nie chciał.
– Chciałbym mu wpieprzyć.
Westchnęła głośno.
Wiedziała, że to nie wchodzi w grę. Kiedy już się ujawnią, Verdas będzie mógł robić sobie, co tylko zechce, ale zanim to zrobią, minie jeszcze sporo czasu.
Szatynkę pocieszała tylko myśl, że jeśli będą razem tak długo, ukrywając się, to już nic im nie stanie na drodze. Była pewna, że w końcu będą szczęśliwi – to tylko kwestia czasu.
Po chwili oparł się na łokciu i spojrzał na nią poważnie.
– Zrobisz coś dla mnie?
Z zaciekawieniem ponownie przekręciła się na bok.
– Co?
– Pamiętasz, jak wtedy w moim gabinecie przyłapała nas Jocelyn?
Pokiwała głową.
– Obiecałem jej przysługę, jeśli nas nie wsypie.
– Jaką?
Była ciekawa, jak nigdy, czego Joss chciałaby od Leona.
– Chciała, żebym cię namówił na to, żebyś z nią porozmawiała.
Spuściła wzrok.
Przez cały ten czas, nawet nie próbowała się z nią pogodzić. Wiedziała, że cała ta sprzeczka była jej winą, ale później głupio jej było prosić o wybaczenie. Zrobiła przyjaciółce aferę bez powodu – w końcu ta miała rację. Gdyby zamiast jej wyrzucać i się obrażać, posłuchałaby Joss, teraz sprawa między nią a Leonem zdecydowanie wyglądałaby inaczej. Nie musieliby znowu się ukrywać, a ostatnie dwa lata spędzili razem.
Pokiwała głową.
– Zrobię to.
Patrzyła na swoją komórkę i powtarzała sobie, że musi to zrobić. Leon miał prawo to wiedzieć. Musiał to wiedzieć. Ona na jego miejscu by tego chciała. A może nie?
Sama nie wiedziała czego od niego oczekiwała. Że przyjedzie tutaj, przeprosi ją i będą szczęśliwą rodzinką? Brzmiało pięknie. Tylko czy gdyby chciała mu wybaczyć zignorowałaby to, że nagle się obudził i nie odbierałaby jego telefonów nawet nie chcąc go wysłuchać?
Czy gdyby chciała mu wybaczyć, wyjechałaby bez słowa, chcąc o nim zapomnieć?
Dlaczego miałaby teraz nagle do niego zadzwonić?
I jaka byłaby jego reakcja? Nie chciał żyć z nią w poważnym związku. Gdyby od niego oczekiwała, że zechce mieć rodzinę, byłaby kompletną idiotką.
Czego więc oczekiwała?
Może lepiej byłoby do niego nie dzwonić? Nie stawiałaby go w niezręcznej sytuacji i nie wyszedłby na dupka, który olał własne dziecko. Przecież po prostu by o nim nie wiedział.
Ale wtedy to ona wyszłaby na sukę, która nie powiadomiła go o tym, że będzie ojcem.
Dlaczego miałaby pójść mu na rękę? Robiła to przez cały czas trwania ich „związku”. Nie poszli do tej restauracji, bo była za blisko domu jego rodziców. Nie zamieszkali razem, bo wtedy jego brat szybko by się czegoś domyślił. Nie poznała jego znajomych, bo znali oni też jego brata. Nie odwiedzała go w firmie, bo wszyscy by się domyślili, co ich łączy.
I jak na tym wyszła?
Siedzi teraz w dresie, w małym mieszkanku w Londynie, w ciąży, bo jej kochany Leon, który miał jej wynagrodzić wszystkie te poświęcenia, postanowił mieć ją głęboko gdzieś i przespać się z inną laską.
– Pieprzę go – powiedziała do siebie.
Postanowiła, że od tej chwili on i jego samopoczucie przestaną ją obchodzić. Teraz będzie przejmowała się tylko i wyłącznie sobą. Zadzwoni do niego i zażąda tak wysokich alimentów, że będzie musiał przeprowadzić się do mniejszego mieszkania, żeby być w stanie je spłacać. Jeśli będzie miał jakiekolwiek „ale”, bez zawahania zadzwoni do jego rodziców i będzie oczekiwała alimentów od nich. Co więcej z chęcią opowie o tym, jak ich kochany synalek ją spłodził, a potem olał.
Nie obchodziło ją, że gdyby to zrobiła, cały ten wysiłek poszedłby na marne. W tej chwili pragnęła tylko jak najlepszego życia dla swojego dziecka. Przysięgła w sobie, że będzie wspaniałą samotną matką. Jej dziecko będzie miało własny pokój z najdroższymi meblami, jakie znajdzie. Kiedy podrośnie, będzie nosiło najdroższe ciuchy i miało najdroższe sprzęty.
Nie będzie mówić o Leonie. Wierzyła, że kiedyś znajdzie mężczyznę, który jest jej przeznaczony. Zaakceptuje jej dziecko i będzie lepszym ojcem niż Verdas. Teraz było jej ciężko, ale dołoży wszelkich starań, żeby zarówno ona, jak i jej potomek mieli w przyszłości życie, na jakie zasługują.. Nie obchodziło ją to, czy kosztem szatyna. Martwiła się o niego przez ostatnie miesiące swojego życia. Teraz miała go gdzieś. Mógł zamieszkać pod mostem i jeść raz na tydzień, a ona szukałaby tylko dość dużego mieszkania, żeby mogła umeblować je za jego pieniądze.
Podniosła więc komórkę, wybrała numer do niego i przyłożyła aparat do ucha.
Wraz z usłyszeniem pierwszego sygnału, straciła swoją pewność siebie. Powtarzała sobie wszystko, co przed chwilą postanowiła, kiedy Leon odebrał telefon. Zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, rzuciła:
– Jestem w ciąży.
Cisza. Powinna to przewidzieć.
Postanowiła skorzystać z tego, że się nie odzywa zanim powie jej, że nie obchodzi go to i uświadomić mu to, że nie wywinie się z tego.
– Możesz nigdy nie poznać swojego dziecka – zarówno dla mnie, jak i dla niego tak będzie lepiej – ale dostanę alimenty, nawet jeśli będę musiała się po nie zgłosić do twoich rodziców. Zapewnisz temu dziecku godne życie i nie obchodzi mnie to czy tego chcesz, czy nie. Nie będę…
– Violetta – przerwał jej… Właśnie. Nie Leon.
Zastygła, słysząc głos Francesci i otworzyła szeroko usta. Tego nie uwzględniła w swoim planie. Miała przedstawić Verdasowi swoje żądania, a go miało zatkać. Miał jej ulec i nie sprzeciwiać się.
– Violetta, jesteś w ciąży? – upewniła się zszokowanym tonem Włoszka.
Wzięła głęboki wdech.
– Mogę rozmawiać z Leonem? – spytała cicho.
– Wyszedł na chwilę, ale zaraz wróci. Violu…
– Nie mów mu o niczym – przerwała jej.
W tej chwili nie była już taka pewna czy chce, żeby szatyn o czymkolwiek wiedział. A nawet jeśli, to nie od swojej przyjaciółki.
Usłyszała westchnięcie.
– Ale obiecaj, że ty mu powiesz.
Przytaknęła, ale mimo to nie porzuciła pomysłu o tym, żeby mu nic nie mówić.
– Violu… wiem, że po tym wszystkim masz o nim złe zdanie, ale przysięgam ci, że on cię tak po prostu nie zostawi. Pod wpływem emocji możesz myśleć o nim, co chcesz, ale obie wiemy, że nie jest potworem. Proszę cię, daj mu wyjaśnić, co się wtedy stało…
Zamiast odpowiedzieć rozłączyła się.
Nie, nie będą rozmawiać o ich związku. Tego związku nie ma i nie będzie. Ma również wątpliwości, co do tego czy w ogóle był. Ma gdzieś jego wyjaśnienia. Na nie był czas zanim spotkała się z Megan. Mógł sam powiedzieć jej o tym, że regularnie posuwa swoją przyjaciółkę i jego „dziewczyna” niczego nie zmienia. Miał szansę, ale jej nie wykorzystał – milczał.
Spojrzała na swój brzuch i położyła na niego rękę.
– Cholera – wyszeptała i rzuciła komórkę na stolik do kawy.
Wstała i zaczęła chodzić po pomieszczeniu, zanosząc się w międzyczasie płaczem. Po kilku minutach, zsunęła się na podłogę po ścianie niedaleko drzwi wejściowych i ukryła twarz w dłoniach.
Usłyszała dźwięk otwieranych drzwi i od razu wiedziała, kto wszedł. Tylko Joss wchodziła bez pukania.
Szatynka podniosła wzrok i dostrzegła, że Jocelyn na jej widok zastygła.
– Co się stało? – zapytała zdziwiona.
Castillo, nic nie mówiąc, wskazała ruchem głowy na stolik, na którym leżało dziewięć testów ciążowych – wszystkie z tym samym pieprzonym wynikiem – i USG od ginekologa.
Kobieta niepewnie podeszła do mebla i przyjrzała się tym, co się tam znajduje. Następnie obrzuciła szatynkę zdziwionym spojrzeniem, a ta wybuchła jeszcze większym płaczem. Price od razu pojawiła się obok niej, objęła ją jedną ręką, a drugą położyła na jej kolanie. Violetta od razu oparła głowę o jej ramię.
– Posłuchaj, jeśli jeszcze tego nie zrobiłaś, musisz powiedzieć o tym Leonowi.
Pokręciła głową. Miała w dupie Leona.
– Violu, on musi wiedzieć. To także jego dziecko.
– Nie! – krzyknęła i zerwała się na równe nogi. – Nic nie musi. Nie rób ze mnie suki, która odbiera mu jego dziecko, bo to nie jest jego dziecko. Ono jest moje. Tylko moje.
Jocelyn również wstała i podeszła do niej.
– Violu, nie każ go tak. Mimo wszystko nie zasłużył na to, żeby nie wiedzieć o własnym dziecku.
– Biedny Leon! Jak zwykle! Co on zrobi bez dziecka, które mógłby olać?! Przecież on jest święty! Zawsze wszyscy go bronicie! Ty, Francesca…
– Violetta, musisz mu o tym powiedzieć!
Pokręciła stanowczo głową. Teraz była już tego pewna. On nie zasługiwał na to, żeby wiedzieć. Nie mogła pozwolić mu skrzywdzić także swojego dziecka. Nie chciała, żeby miało ojca dupka. Z dwojga złego wolała wychowywać je samotnie. Mogła zastąpić mu ojca. Nie potrzebowała nikogo – ani Leona, ani swoich rodziców, ani Fran czy Jocelyn.
– Nie! Jak chcesz, to sama mu powiedz! – Podeszła do drzwi i otworzyła je na oścież. – No leć do niego i powiedz mu, jaka to jestem zła! Ale wiedz jedno – nie dopuszczę, żeby m o j e dziecko, kiedykolwiek go poznało.
– Violu…
– Nie! Wynoś się! Zostaw mnie samą.
Price spojrzała na nią błagalnie, ale ta ani drgnęła. Kobieta wzięła więc swoją torebkę i wyszła. Zaraz po tym Castillo zamknęła drzwi i zsunęła się po nich.
– Nie potrzebuję nikogo – szepnęła do siebie i ponownie dotknęła swojego brzucha. – Teraz będziemy tylko we dwoje.
Kiedy podniosła wzrok znad filiżanki z kawą, spostrzegła, że Leon gromi kogoś wzrokiem. Po odwróceniu się, odkryła, że tym kimś jest nikt inny jak jego starszy brat. Diego siedział ze swoim asystentem parę stolików dalej w restauracji hotelu i również przyglądał się im wkurzony.
Westchnęła głośno i spojrzała na szatyna.
– Przestań.
– On zaczął – odparł, nie odrywając wzroku od Diego.
W tej chwili do głowy nie przychodziła jej bardziej gówniarska odzywka.
– Nie zachowuj się, jak dziecko.
– Albo to, albo pójdę i mu wpieprzę.
Spojrzała na niego błagalnie, a on westchnął głośno, ukazując swoje niezadowolenie i przeniósł wzrok na nią.
– Mogliśmy iść gdzieś indziej – stwierdziła, wracając do mieszania swojej kawy.
– On mógł iść gdzieś indziej – poprawił ją. – O czym myślisz? Mieszasz tę kawę już od jakiś piętnastu minut.
Milczała przez chwilę, zastanawiając się czy zadać Verdasowi to pytanie. Co jeśli odpowiedź okaże się twierdząca? Nie będzie mogła pozbyć się poczucia winy, a przecież jeśli on tak bardzo jest na nią zły, to sam z siebie powinien jej to powiedzieć. Czemu miałaby go wyręczać?
Z drugiej strony, ma wrażenie, że dopóki nie pozna odpowiedzi, nie przestanie o tym myśleć. Musiała wiedzieć.
– Jesteś na mnie zły? – spytała, a widząc jego pytające spojrzenie, dodała: – No wiesz… za to, że poroniłam…
Otworzył szeroko oczy, najwyraźniej zaskoczony tym pytaniem i wyciągnął rękę, żeby złapać jej dłoń leżącą na stole. W tej chwili zignorowała to, że Diego cały czas ich obserwuje – potrzebowała kojącego dotyku młodszego Verdasa.
– Nie, przecież to także moja wina.
Pokręciła głową.
– Nie mogłeś nic zrobić – przecież nic nie wiedziałeś. Powinnam wtedy ci to powiedzieć albo… bardziej uważać i…
– Przestań – przerwał jej.
Spuściła wzrok na filiżankę kawy i ignorując jego słowa, mówiła dalej.
– Naprawdę chciałam tego dziecka – zapewniała go. – Zastanawiałam się nawet czy to będzie chłopiec czy dziewczynka. Miałam nadzieję, że dziewczynka, bo chłopiec potrzebowałby jakiegoś męskiego wzorca – kogoś, kto nauczy go, jak być mężczyzną… Jemu dużo trudniej byłoby zastąpić ojca. – Przerwała nagle i wzięła głęboki oddech, zdając sobie sprawę z tego, jak szybko mówiła. – A teraz… nie mam nikogo.
Poczuła jak szatyn ściska jej dłoń i głaszcze ją kciukiem.
– Masz mnie – oznajmił. – A ja obiecuję ci, że będziesz miała tyle dzieci, ile tylko będziesz chciała.
Spojrzała na niego zaskoczona. Czy on właśnie przyznał, że chce mieć z nią rodzinę?
W tej chwili jak nigdy pragnęła rzucić mu się na szyje i go wycałować. Nie mogła się doczekać, aż w końcu stąd wyjadą i będą mieli z głowy Diego.
Verdas, jakby czytał w jej myślach, zaproponował:
– Chodźmy stąd.
Automatycznie pokiwała głową i wstała. Leon z przyzwyczajenia chciał ją złapać za rękę, kiedy ta ją zabrała i wypowiedziała bezgłośnie imię jego brata. Przewrócił oczami, po czym położył dłoń na jej plecach i wyszli z restauracji hotelowej, mijając po drodze stolik bruneta.
Kiedy spogląda na swoje paznokcie, okazuje się, że nie ma na nich już jakiegokolwiek śladu po lakierze – ze zdenerwowana cały obdrapała, a Jocelyn jak nie było, tak nie ma. Może się rozmyśliła, przeszło jej przez myśl. W końcu sama również, co minutę zastanawia się czy nie wyjść.
W końcu jednak w drzwiach kawiarni, ukazała się jej sylwetka Joss. Przełknęła głośno ślinę i obserwowała, jak Price szukała jej wzrokiem, po czym podeszła i usiadła po przeciwnej stronie stołu.
– Przepraszam za spóźnienie – rzuciła od razu. – Korki…
Castillo kiwnęła głową i zapadła niezręczna cisza. To Jocelyn prosiła spotkanie, ale to przecież Violetta spowodowała całą tę kłótnię. Która z nich powinna więc zacząć mówić?
– Ja… – odezwała się w końcu Price. – Chciałabym cię przeprosić za to, że tak… posłużyłam się Leonem. Pomyślałam po prostu, że mu… trudniej będzie ci odmówić.
– Nic się nie stało. Cieszę się, że to zrobiłaś – powiedziała zgodnie z prawdą, a na twarzy jej rozmówczyni pojawił się lekki uśmiech.
Szatynka wiedziała, że gdyby to Joss poprosiła ją o spotkanie, zapewne stchórzyłaby i odmówiła. Tymczasem Verdasowi obiecała, że to zrobi. Sama do końca nie wiedziała, dlaczego tak jej zależało na dotrzymaniu tej obietnicy. Może po prostu nie chciała go zawieść? To zadziwiające, że po tym wszystkim, co razem przeszli ona nadal próbowała mu zaimponować.
– Jesteś zła o to, co łączyło mnie z Leonem? – spytała w pewnej chwili.
Castillo gwałtownie podniosła głowę.
Nigdy tak nie myślała. Była zła, ale przede wszystkim na siebie. Zazdrościła im obojgu. Leon miał przy sobie Jocelyn – jej najlepszą przyjaciółkę, której jej cholernie brakowało, a ona Verdasa – jej ukochanego, o którym mimo wszystko nie potrafiła zapomnieć.
– My… nic do siebie nie czuliśmy – tłumaczyła się. – On chciał wywołać w tobie zazdrość, a ja… podświadomie pragnęłam się na tobie zemścić. Tak naprawdę oboje wiedzieliśmy, że to do niczego nie prowadzi.
– Przepraszam – wydusiła w końcu szatynka. – Za to, że najpierw zrobiłam ci aferę, potem zerwałam z tobą kontakt i nawet teraz, ty musiałaś zorganizować to spotkanie. I dziękuję. Za to, że nas nie wydałaś.
Jocelyn po chwili wpatrywania się w nią, uśmiechnęła się.
– Ja też nie powinnam tak wtedy naciskać. Wiedziałam, co zrobił ci Leon… Co myślałaś, że zrobił.
– Gdybym wtedy cię posłuchała, teraz to wszystko wyglądałoby inaczej… lepiej.
Kobieta nieznacznie pokiwała głową, ale po chwili obie wstały i uściskały się nad stołem.
– Tęskniłam za tobą – wyszeptała Price w jej włosy.
Westchnęła cicho.
– Strasznie cię kocham, Joss.
~*~
Nicol tak szybko przychodzi z nowym rozdziałem ;o. Chyba koniec świata się zbliża ;D
Tak szczerze to nie chciałam dodawać, bo ogólnie ostatnio jest coraz mniej komentarzy, ale w końcu stwierdziłam, że i tak siedzę tu i się nudzę, więc zaraz napiszę kolejny i pewnie z nim Was przetrzymam. Nie wiem też, kiedy znowu będę miała internet, bo mój brat ciągle mi zabiera (jeju czy tylko ja nie widzę żadnej rozrywki w oglądaniu jak ktoś inny gra w gry na yt? ;---;) więc macie i się cieszcie ;D.
Ten rozdział jest chyba najdłuższy w historii tego bloga, bo ma ponad 2tys słów i ponad 4 strony. Gdzieś połowa rozdziału to jest wspomnienie, które podoba mi się chyba najbardziej ze wszystkich, jakie tutaj napisałam ;>. Nie wiem czemu. Po prostu jestem taką nienawistną osobą, że podobało mi się pisanie, jak Fiolka nienawidzi Leona ;D. Nienawidzę ludzi, świata i wgl idę skoczyć przez okno. YOLO ;D
Mam nadzieję, że rozdział się Wam podobał i czekam na Wasze opinie :*
Do następnego ;>
Quinn <3
PS#1
Next pojawi się, jak tutaj będzie ponad 25 komentarzy ;P
PS#2
Znowu gif tak średnio pasuje, ale kit - nie mogłam znaleźć odpowiedniejszego ://